ZNAKIEM MIŁOSIERDZIA BOGA JEST OBECNOŚĆ MATKI BOŻEJ POŚRÓD NAS
Wywiad z Melindą Dumitrescu przeprowadził Vitomir Damjanović 17.03.2015 w Medziugorju
– Czy możesz powiedzieć kilka słów o sobie?
– Nazywam się Melinda Carla Dumitrescu i pochodzę z Rumunii, gdzie wychowywałam się w bardzo muzykalnej rodzinie. Od dzieciństwa grałam na skrzypcach. Moja mama była pianistką, a ojciec skrzypkiem. Po moich narodzinach mama powierzyła mnie opiece Matki Bożej. Gdy teraz jestem tutaj i robię to, co robię, czuję ogromną wdzięczność Maryi za Jej opiekę. Moja mama była bardzo odważna, ponieważ panował wówczas komunizm, a ona chodziła do kościoła śpiewać, grać na organach i dyrygować chórem. Narażała się na różne niebezpieczeństwa, lecz zwyciężała w niej ogromna odwaga, siła woli i głęboka wiara.
Mój ojciec przekazał mi wielką pasję i miłość do muzyki. Uczył mnie gry na skrzypcach. Z kolei moja mama przekazała mi gorącą miłość do Matki Bożej, Jezusa, Kościoła i Eucharystii.
– Jesteś teraz w Medziugorju, a wspomniałaś, że Twoja mama poświęciła cię Matce Bożej. Kiedy pierwszy raz usłyszałaś o Medziugorju? Co wówczas myślałaś i jak zmieniało się Twoje patrzenie – jak postrzegasz Medziugorje dzisiaj?
– Miałam 14 lat, gdy w kwietniu, po przewrocie roku 1990, wyjechałam z tatą do Włoch, do Stresa koło Mediolanu i tam zajęłam 1 miejsce w międzynarodowym konkursie. Ogromny sukces, po którym rozkwitła moja kariera. Jednak jej cena była wielka: każdego dnia 7-8 godzin gry, wiele poświęcenia, zmiany szkół, nauka języków, wyczerpujące dni trwające od wczesnego rana do późnego wieczora. Coraz częściej zadawałam sobie pytanie: Po co to wszystko?
Mając 16 lat, znalazłam się w Japonii. Cykl wystąpień ze skrzypcami tworzył grafik mojego turnée. Jednak wspomniane pytanie nieustannie drążyło moje serce. Mówię o tym, ponieważ tylko wtedy można zrozumieć kontekst, jaki towarzyszył poznaniu Medziugorja.
W wieczór 6 grudnia, czyli Mikołajki, po koncercie w Tokio, publiczność domagała się czwartego bisu. Pomyślałam sobie: „Mój Boże, gram już dwie godziny, jestem na drugim końcu świata, tak daleko od rodziny. Zostawcie mnie w spokoju, grałam bis już trzy razy…”
Dokładnie w tej chwili przypomniałam sobie słowa mojego taty, które powiedział mi, gdy byłam w domu: „Melinda, graj Ave Maria nie tylko w kościele, lecz również na scenie i mów do publiczności.” Miał na myśli realne mówienie do zebranych na koncercie, aby nie być statuą na scenicznych deskach.
Pomyślałam sobie: „A więc dobrze! Zagram Ave Maria właśnie tutaj, przed japońską publicznością, nie przed pielgrzymami w Medziugorju.”
Zaczęłam mówić po angielsku coś, co nie miało związku z tym wieczorem: „Jestem chrześcijanką, pochodzę z chrześcijańskiego kraju.” Oczy Japończyków nagle zrobiły się wielkie. A ja kontynuowałam: „Dla nas, chrześcijan, jest to czas wyjątkowy, zwany Adwentem, czyli przygotowujący nas na święta Bożego Narodzenia, na narodziny Zbawiciela, naszego Mesjasza. Teraz zagram dla państwa utwór Ave Maria, który zwiastuje narodziny Chrystusa.”
Zapanowała głęboka cisza, a ja z całego serca, z przekonaniem o prawdzie wypowiedzianych słów, zagrałam pieśń. Widziałam, jak wielu ludzi miało łzy w oczach, także mężczyźni. Moje serce było bardzo poruszone, ponieważ odczułam i doświadczyłam obecności Matki Bożej pośród nas. W Tokio spotkałam mojego przyszłego nauczyciela, który przyjął mnie do swojej klasy mistrzowskiej w Lubece. Dlatego też w cudowny sposób otrzymałam stypendium.
– A więc byłaś w Niemczech…
– W roku 1993, mając lat 17, znalazłam się w północnych Niemczech. Miałam okazję grać w kościele pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusa, największej katolickiej świątyni w Lubece, w której trzej katoliccy kapłani i jeden ewangelicki pastor oddali swoje życie – w krypcie znajduje się tablica pamiątkowa ku ich czci. Tam chodziłam na mszę świętą. Jako jedyna spośród uczniów chodziłam do kościoła i byłam najmłodsza wśród czterech, pięciu zebranych tam osób. W sobotę wieczorem kościół był wypełniony wiernymi z Chorwacji. Wówczas jeszcze nie umiałam mówić w języku chorwackim. Zawsze chodziłam na Eucharystię w języku niemieckim i raz w miesiącu brałam udział we mszy świętej w języku węgierskim, ponieważ płynie we mnie również krew węgierska i mówię w języku tego kraju.
Powracało do mnie pytanie: Dlaczego jestem tutaj? Dlaczego muszę przeżywać wiarę sama? Nie mogłam rozmawiać z innymi muzykami o przeżywaniu wiary w Boga. Byli bardzo serdecznie i życzliwi, ale nie mieli nic wspólnego z wiarą. Wszyscy byli tam ze względu na sławnego profesora gry na skrzypcach, Sachara Brona. Wykształcił wielu młodych uczniów, którzy później odnosili sukcesy na całym świecie. Z tej grupy jestem jedyną osobą, która przybyła do Medziugorja…
– Jak do tego doszło?
– Pewnej soboty jedna z moich koleżanek, pochodząca z Irlandii, zaprosiła mnie na dyskotekę. Pomyślałam sobie, że skoro ona czasami uczestniczy ze mną we mszy świętej, to dlaczego ja nie miałabym wybrać się z nią na tańce? Nie wiedziałam, że znajdę piekło na ziemi. Nic tam nie robiłam, jedynie obserwowałam. Wydawało mi się, że przeniosłam się w czasy Sodomy i Gomory.
Wybiegłam stamtąd, wołając do Boga: „Panie, mój Boże, gdzie ja jestem!” Chciałam natychmiast wyjechać z miasta, ale moja mama uprosiła mnie, żebym jeszcze została. Modliła się za mnie w naszej rodzinnej miejscowości Braszów (Siedmiogród) we wspólnocie, także z kapłanami i siostrami zakonnymi. Wśród modlących się była kobieta, która jest zakrystianką w naszym kościele Serca Jezusa w Braszowie. Pielgrzymowała często do Medziugorja. Tak modliła się za mnie: „Panie, nie dozwól, aby Melinda ze swoim talentem zatraciła się w świecie.”
I została wysłuchana.
Kobieta ta ponosiła wiele ofiar, składając je w intencji młodych, Kościoła i także mojej osoby. Jej, mojej mamie i modlitwom wielu osób zawdzięczam fakt, że teraz jestem w Medziugorju. Ta kobieta wiele się za mnie modliła, a gdy tylko przyjeżdżałam do domu na ferie powtarzała: „Koniecznie kiedyś musisz jechać do Medziugorja, chociaż raz być tam na Festiwalu Młodych i zagrać na skrzypcach!”
– W którym roku się udało?
– Wszystko zaczęło się w roku 1995, gdy podarowała mi książkę z orędziami z Medziugorja oraz różańcem z tego miejsca, na którym modliła się za mnie. Nie mogłam znaleźć spokoju, aż w końcu w roku 1996 przyjechałam zupełnie sama z Lubeki do Medziugorja. Na końcu książki znalazłam numer telefonu do parafii oraz zdjęcie proboszcza, o. Slavko. Zadzwoniłam z Niemiec, ponieważ nikt na miejscu nie znał Medziugorja. Przestawiłam się i powiedziałam mu o swoim pragnieniu odwiedzenia Medziugorja. Jego zdaniem nie powinnam była przyjeżdżać sama, ponieważ był to czas krótko po wojnie: „Musisz przyjechać z zorganizowaną grupą pielgrzymów, jesteś za młoda na podróż w pojedynkę.”
Miałam wówczas 19 lat. Na państwo było nałożone embargo i wiele spraw było jeszcze niewyjaśnionych i niepewnych. Gdy powtórzyłam, że koniecznie muszę przyjechać, ojciec Slavko powiedział: „Błogosławię cię, modlę się za ciebie, ale masz przyjechać z kimś, nie sama.”
Poszłam do biura podróży, zabukowałam bilet ze studencką 50% zniżką na samolot, z przesiadką we Frankfurcie w kierunku Splitu. Nie wiedziałam, jak powinnam dalej się poruszać. Modliłam się różańcem: „Kochana Matko Boża, proszę bądź przy mnie, nie opuszczaj mnie. Ojciec Slavko powiedział, że nie powinnam podróżować sama, a przecież nie ma przy mnie nikogo…”
Nagle w poczekalni, przy bramce na lotnisku, zobaczyłam grupę kobiet. Miały różańce, a na koszulkach napis: „Maryjna pielgrzymka z Kalifornii do Medziugorja”. Niewiarygodne! Podeszłam do nich i zostałam serdecznie przyjęta. A więc wieczorem dotarłam do Splitu w ich towarzystwie. Czekał na nie autokar, którym ja także mogłam podróżować. Następnego dnia poszłam do kościoła. Było pusto. Piękny słoneczny październikowy dzień. I kogo zobaczyłam? Ojca Slavko we własnej osobie! Szedł do mnie, uśmiechając się. „Melinda? – zapytał, podając mi na przywitanie swoją wielką dłoń – Witam cię serdecznie!”
Wszystko wydawało mi się niesamowite: bieg wydarzeń, spotkania… Jeszcze tego samego dnia wieczorem grałam pierwszy raz w kościele, dokładnie utwór Ave Maria. Był wtorek, a więc po Eucharystii grałam na skrzypcach podczas Adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Szczerze mówiąc, nie chciałam przywozić skrzypiec, ale musiałam ćwiczyć każdego dnia, ponieważ nasz profesor był bardzo wymagający i sprawdzał, ile czasu dziennie przeznaczamy na grę.
W ten październikowy wieczór podczas nabożeństwa, gdy grałam na skrzypcach i gdy tak wiele osób zebranych w kościele i poza nim włączało się w śpiew, sercem czułam głęboki pokój, miłość oraz przekonanie, że w końcu jestem w domu. Tego rodzaju radości, miłości i pokoju nie znalazłam nigdzie w świecie.
– Jaki wpływ miało Medziugorje na twoje dalsze życie?
– Moje serce zostało tutaj, ale ja musiałam wracać na studia i znów podjąć podróże związane z koncertami. Ojciec Slavko stał się moim kierownikiem duchowym, więc wracałam do Medziugorja. Miesiąc później grałam na koncercie w Graz w Austrii. Spotkałam tam koleżankę ze studiów w Lubece. Jej ojciec powiedział: „O! Byłaś w Medziugorju? Dziś wieczorem wybiera się tam grupa pielgrzymów w Graz.” Natychmiast zmieniłam swoje plany i pojechałam z nimi. Podczas postoju w Słowenii dwie kobiety zapytały mnie, czy wybieram się także na dni skupienia połączone z postem, prowadzone przez ojca Slavko. Zupełnie nie byłam świadoma planów, jakie miała ta grupa, ale zdecydowałam się razem z nimi wziąć udział w skupieniu. Wierzyłam, że to był plan samego Pana Boga.
Trzeci raz byłam w Medziugorju na święta Bożego Narodzenia, a więc byłam trzy razy w ciągu trzech miesięcy. W roku 1997 niestety nie udało mi się przyjechać ani razu, choć sercem i myślami byłam ciągle w Medziugorju.
– Kiedy ostatecznie przyjechałaś zamieszkać w Medziugorju?
– W roku 2000, gdy ukończyłam studia w Lubece. Był luty. Profesor chciał, abym pojechała do Madrytu, ponieważ uważał, że mam wielki talent. Ale moje serce mówiło: „nie”, nawet wobec oferty 500 euro za minutę grania. Natomiast mówiło „tak” na wołanie Matki Bożej, chociaż zupełnie nie wiedziałam, co mnie czeka.
Zaangażowałam się w apostolstwo tutejszej parafii. Był to wspaniały czas współpracy z ojcem Slavko. Zachęcał mnie do gry wszędzie, gdzie tylko była możliwość i sam aranżował okazje do tego, by słyszano brzmienie moich skrzypiec. Teraz żyje on już w innym wymiarze – bardzo za nim tęsknimy, wszyscy, którzy z nim pracowaliśmy i przebywając blisko niego, zdążyliśmy go pokochać i nadal nosimy go w sercach.
Dziś, 15 lat od moich początków przygody z Medziugorjem, dziękuję Matce Bożej, Jezusowi, Ojcu w Niebie, Duchowi Świętemu oraz wszystkim, którzy z nieba mnie wspierali, także moim śp. rodzicom – tata zmarł w roku 1998, a mama w 2009. Wszystkim pragnę z serca podziękować, ponieważ dzięki ich modlitwie i wsparciu mogłam dojrzewać w szkole Matki Bożej. W tym czasie podjęłam także decyzję, aby zostać siostrą zakonną.
– Założyłaś w Medziugroju grupę, wspólnotę. Jaka jest jej istota, cel?
– W roku 1998 podczas Festiwalu Młodych miałam pewne natchnienie, które zaczęłam realizować dwa lata temu. Chodzi o małą grupę dla młodych ludzi w wieku od 15 do 27 lat. Większość studiuje, pochodzą z różnych krajów. Wszyscy złożyli przyrzeczenie czystości. Ja złożyłam ślub czystości, natomiast oni prywatne przyrzeczenie. Wspólnota nosi nazwę: „Małe gwiazdy Jezusa i Maryi”.
– Co stanowi zadanie członków wspólnoty?
– Pierwszym zadaniem jest życie czystością, a kolejnym – rozeznanie powołania: do życia konsekrowanego lub do założenia rodziny. Młodzież świadomie i dobrowolnie wybiera życie według cnoty czystości, chociaż wszyscy wiemy, że wielu młodych idzie w zupełnie przeciwną stronę. Każdego dnia modlą się w swojej rodzinie, tam, gdzie żyją. Spotykamy się w różnych krajach, np. ostatnio zostaliśmy zaproszeni przez kardynała Schönborna do Wiednia.
– Jakie masz odczucia po modlitwie pokoju w katedrze św. Stefana w Wiedniu?
– Było w tym spotkaniu coś specjalnego, nadzwyczajnego, błogosławionego przez niebo, czego do końca słowami nie mogę określić. W moim osobistym odczuciu katedra św. Stefana jest otwarta na to, by zstępowało tu niebo. Wszystko temu sprzyja: kardynał, który jest gospodarzem miejsca, muzyka i piosenki związane z Medziugorjem, zaangażowanie wielu życzliwych osób oraz grup modlitewnych, także młodzieży z różnych wspólnot.
Każdy ma i zna swoje zadanie do wypełnienia oraz czuje się wezwany przez Matkę Bożą. Właśnie ta świadomość i poruszenie serc tworzy szczególną atmosferę miejsca i spotkania.
– Co jest charakterystyczne dla tej prawie pięciogodzinnej modlitwy?
– Przede wszystkim pragnę podkreślić fakt, że wszystko dzieje się pod troskliwym okiem kardynała, a więc za przyzwoleniem i przy wsparciu hierarchii Kościoła.
– Jak to się stało, że przyjechałaś do Wiednia?
– Mając 14 lat i jadąc z Mediolanu do Rumunii, cały dzień musiałam czekać w Wiedniu na pociąg. A więc korzystając z okazji, wybraliśmy się z naszym nauczycielem na spacer po mieście. Oczywiście weszliśmy także do katedry.
Pomyślałam sobie wtedy: „Mój Boże, chciałabym kiedyś tutaj zagrać.” Mówiłam to, trzymając dyplom z uzyskanym pierwszym miejscem we wspomnianym międzynarodowym konkursie.
Kilka lat temu zostałam zaproszona przez moich serdecznych przyjaciół, których poznałam właśnie na dniach skupienia z o. Slavko, na występ z okazji studenckiej mszy świętej w katedrze wiedeńskiej: „Tak wielu młodych przychodzi na ten sobotni wieczór! Koniecznie muszą cię usłyszeć!”
Marlies Gollegger była łączniczką pomiędzy mną a studentami. Studentka, która zajmowała się wszystkimi sprawami organizacyjnymi dotyczącymi występu i przebiegu całego wieczoru, była już w Medziugorju, a więc z otwartością mnie przyjęła. Wszystko miało miejsce siedem lat temu w maju. W październiku spotkałam dr Stelzer, który planował zaprosić mnie na modlitwę o pokój. W ten sposób zaczęła się moja misja w Wiedniu.
– I tak spełniło się twoje marzenie z lat wczesnej młodości.
– Tak. Grałam ku czci Matki Najświętszej. Później zaprosiłam do Wiednia także młodych ludzi z mojej wspólnoty.
– Czy twoja wspólnota ma coś wspólnego z muzyką?
– Owszem, z muzyką oraz sztuką. Od 1998 r. młodzi ludzi zjednoczeni w jednej grupie żyją przyrzeczeniem czystości, ale także chwalą Pana muzyką, modlitwą i sztuką.
– Jaką pieśń grasz w Medziugorju najchętniej?
– Moim najukochańszym i ulubionym utworem jest klasyczna wersja Ave Maria autorstwa Bacha-Gounoda.
– A z typowych piosenek z Medziugorja?
– „Ześlij Twój pokój” – słowa, które o. Slavko uczynił swoim życiowym hasłem. Lubię także: „Gospa Majka moja” (Matka Boża, Matka moja) i „Zdravo Kraljice Mira” (Bądź pozdrowiona, Królowo Pokoju).
– Jak postrzegasz Medziugorje dzisiaj i co dla ciebie znaczy to miejsce?
– Dla mnie osobiście Medziugorje jest znakiem miłosierdzia Boga poprzez obecność Matki Bożej. Matka ukazuje sobą twarz miłosiernego Boga.
Mieć mamę taką jak Maryja – czystą, niepokalaną, która mówi: nic nie jest dla mnie zbyt ciężkie lub trudne, aby pomóc wam w nawróceniu i poznaniu miłości Boga, ponieważ pragnę towarzyszyć wam w drodze do nieba i tam was doprowadzić. Oto według mnie sens Medziugorja.
Przekład z niem.: s. Alicja B. Tekst z austriackiego kwartalnika Medjugorje. Gebetsaktion. Maria – Koenigin des Friedens nr 117, str. 10-15. Tłumaczenie za zgodą Redakcji, Vox Domini 2/2015, str. 5-8
https://www.youtube.com/watch?v=ID7tjoDPFW0