Lesley Bartholomew i jej mąż, Neil są zaangażowanymi świadkami Chrystusa. Lesley wytrwale głosi dobrą nowinę, rozpowszechnia Ewangelię. Jej mąż również jest człowiekiem głęboko wierzącym, który szczególną troską otacza ubogą młodzież i towarzyszy jej w odkrywaniu wiary. Odwiedza szkoły i głosi konferencje o łasce Boga. Uwagę poświęca zwłaszcza zawodnikom, którzy są wschodzącymi gwiazdami sportów wyczynowych. „Powinno się także karierę sportową zawsze składać w ręce Boga” – powtarza piłkarzom.
Niespodziewane spotkania zdarzają się nieustannie. Często wówczas, gdy się ich najmniej spodziewamy. Chciałbym opowiedzieć o jednym z takich spotkań, które nieodwołalnie zmieniło moje życie…
Siedziałem w małym, starym kościółku, schowanym w jednej z bocznych uliczek miasta, w którym byłem pierwszy raz. Miałem 20 lat i z powodu śmierci mojego wujka pojechałem na uroczystości pogrzebowe.
Urodziłem się w roku 1960. Kiedyś Wielka Brytania uchodziła za kraj chrześcijański. Gdy pytano o przynależność religijną, odpowiedzią było „C of E” (Church of England). Także moja odpowiedź była taka i wydawało mi się, że to czyniło mnie chrześcijaninem. Uczęszczałem do szkoły prowadzonej przez Kościół, choć nie mogę sobie przypomnieć, czy słyszałem tam cokolwiek o Bogu. Pamiętam, że malowaliśmy obrazek Jezusa, wokół którego siedziały dzieci.
Kim był ten Jezus?
Nie pochodzę z rodziny chrześcijańskiej. Nigdy nie chodziliśmy na mszę świętą. W pokoju rodziców, gdzieś w kącie, leżały dwie wielkie Biblie rodzinne, jednakże osiadał na nich tylko kurz, nikt z nich nie korzystał. Postrzegaliśmy je jako rodzaj talizmanu. Mój ojciec miał obraz Boga – astronauty. Nie miałem żadnej wiedzy, aby podważać jego przekonania, ale też nie interesowałem się ani Bogiem, ani Biblią. Nie można mnie było również zobaczyć w kościelnej ławce. Poza tym jednym razem, gdy przyjechałem i poszedłem do kościoła ze względu na śmierć wujka. Pamiętam go jako silnego, cierpliwego człowieka. Rzadko chorował. Wiadomość, że ma stwardnienie rozsiane boleśnie go dotknęła. Po jakimś czasie moja ciocia nie była już w stanie zajmować się sama obowiązkami domowymi oraz opieką nad mężem, dlatego zatrudniła do pomocy pielęgniarkę o imieniu Sue, która była osobą wierzącą, chrześcijanką. Jej świadectwo wywarło na mojej cioci i wujku takie wrażenie, że zawierzyli swoje życie Jezusowi.
„Kościół chce ich tylko ze względu na ich majątek” – stwierdził wtedy mój ojciec.
Spotkania rodzinne bardzo mnie poruszały… Kiedy miałem 18 lat świętowaliśmy urodziny mojej babci. Pamiętam, jak obserwowałem moją dalszą rodzinę. Wuj cieszył się wtedy pełnią życia, posiadając wszystko, co może ono zaoferować: pieniądze, samochody, wakacje, udany interes.
Potem widziałem chorego wujka, który był prawie ślepy i na wózku inwalidzkim. Uśmiechał się. Pamiętam, jak zadawałem sobie pytanie: dlaczego? Jak mógł być szczęśliwy? Wywarło to na mnie silne wrażenie. Patrząc wstecz wiem, że już wtedy odczułem, jak Jezus Chrystus puka do drzwi mojego serca.
Kim był ten Jezus?
Życie toczyło się dalej. Stan mojego wujka pogorszył się. Małżeństwo moich rodziców także staczało się w dół. Mój tata był bardzo dominujący. Kiedy był przygnębiony jego nastrój objawiał się zawsze w jakiejś formie przemocy wobec mojej matki.
Moje dwie siostry i ja nauczyliśmy się żyć w strachu. Kiedy mój wujek zmarł, moi rodzice zdecydowali się na rozwód. W deszczowy wieczór w styczniu wszyscy siedzieliśmy razem na wspólnym nabożeństwie żałobnym jako cierpiąca rodzina.
Słuchałem kapłana. Moja ciotka odmawiała modlitwę. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru. To było tak, jakby Bóg otworzył moje serce i przyciągnął mnie do Siebie. Chciał, abym Mu oddał życie. Nie przestawałem płakać, prosząc Jezusa Chrystusa, aby wszedł w moje życie, aby był moim mistrzem i zbawicielem.
Kim jednak był ten Jezus?
Zanim podjąłem tę decyzję, nie wiedziałem, co to jest zbawienie i co to dla mnie oznacza. Wiedziałem tylko, że muszę odpowiedzieć na wezwanie. Kiedy później pojechaliśmy do domu, zdałem sobie sprawę, że coś mi się stało. Było to dla mnie zagadką, ale nie było wątpliwości, że spotkałem tego Człowieka, Jezusa Chrystusa. Kiedy wróciliśmy do domu i spotkaliśmy się w kuchni – moi rodzice, moje siostry i ja – wszyscy uznaliśmy, że otrzymaliśmy jako rodzina nową szansę.
Duchowa noc skończyła się ponad 35 lat temu. Od tego czasu wiele się wydarzyło. Bóg – dzięki podróży do Medziugorja – skłonił mnie do pogodzenia się z moim dzieciństwem. Sprawił, że poznałem lepiej siebie, zrozumiałem, co działo się w moim wnętrzu z powodu wykorzystania seksualnego, którego doznałem jako dziecko. Bóg cierpliwie, delikatnie i umiejętnie trzymał mnie, dając mi Swoją miłość, prowadząc, pocieszając i uzdrawiając mnie. Jezus przyniósł pokój mojej najskrytszej istocie. Za to będę Mu na zawsze wdzięczny. Ponieważ nie byłoby mnie tutaj dzisiaj, gdybym nie doświadczył Jego miłości i towarzystwa.
Odkryłem Boga w Biblii. Patrząc wstecz, widzę Go idącego za mną i przyciągającego mnie do Siebie. Będę wiecznie wdzięczny za tę noc, kiedy wkroczył w ciemność mego życia. Nie wiedziałem, że jestem zagubiony, dopóki On mnie nie odnalazł.
Kim jest ten człowiek, Jezus Chrystus? On jest zbawcą świata. On jest miłośnikiem każdej duszy. On jest zbawieniem, wybawicielem.
Poproś Go dzisiaj, aby był Panem twego serca i życia. Nigdy tego nie pożałujesz.
Modlę się za was, abyście także wy mogli doświadczyć tego „przypadkowego spotkania” z tym Człowiekiem: z Bogiem.
Przekład z niem.: s. Alicja B.
Tekst za zgodą Redakcji przetłumaczony z nr 124 „Medjugorje. Gebetskation…”
Artykuł opublikowany w piśmie „Vox Domini” 2/2018, str. 13-14