W służbie Gospy. Wywiad z Mate Salinoviciem

Wiele osób zauważa siwego brodatego mężczyznę, który stoi u boku widzącej Mirjany i zadaje pytanie: skąd on jest i kim on jest? Na wielu zdjęciach wygląda jak porządkowy lub obrońca Mirjany. On sam nazywa siebie stewardem i naprawdę pragnie pomóc, aby panował porządek, szczególnie podczas wizji, jakie otrzymuje Mirjana, w drugim dniu miesiąca.
Dla Gebetsaktion w obecności fotografa Hrvoje Bulata udzielił bardzo ciekawego wywiadu o swoim życiu. W rozmowie z zaskakującą otwartością opisał drogę od Szawła do Pawła. Mate teraz stał się prawdziwym apostołem Maryi Panny, wyciszony, mieszka samotnie, modli się, pragnie iść drogą świętości i pokuty, aż po ostatnie tchnienie.

– Możesz się przedstawić?

– Nazywam się Mate Salinović, jestem z Chorwacji, a dokładniej z Dalmacji, z gminy Vrgorac.

– Jaki jest twój związek z Medziugorjem. Skąd twój związek z tym miejscem pielgrzymek?

– Wiesz, na początku raczej niedowierzałem… choć może piękniej jest powiedzieć, że kierowała mną wewnętrzna ciekawość. To długa historia. Pamiętam, jak kiedyś na początku objawień, śmiałem się z tego. Prowadziłem dość burzliwe życie, pracowałem wówczas na statku. Podszedł do mnie przyjaciel i powiedział, że Matka Boża objawia się niedaleko miejsca mojego urodzenia. Mój pierwszy komentarz był następujący: „Tak, tak, oczywiście. Było jej za ciasno w Niebie i dlatego ona teraz chodzi po Hercegowinie. To jakiś nonsens…”
Kiedy w rok później, w 1982, zmarł mój ojciec, wróciłem do Dalmacji, i wszyscy moi przyjaciele nagle zechcieli udać się do Medziugorja, bo byli ciekawi, co tam się dzieje. Nie ciągnęło mnie tam, ale w końcu dałem się przekonać.
W tym czasie w ogóle nie myślałem ani o Gospie, ani o udaniu się do Medziugorja z pielgrzymką. Patrzyłem na moją podróż jak na wycieczkę: trochę zabawić się w Hercegowinie, dyskoteka, kobiety… Teraz myślę, że potrzebowałem w tej fazy w życiu, a Matka Boża przygotowała mnie do moich obecnych zadań…
W tamtym czasie byłem człowiekiem, który prowadził życie bardzo niemoralne. Jedyne moje zainteresowanie to były kobiety i nocne życie, nic innego… Podczas pobytu w Medziugorju zdałem sobie sprawę, że nie miałem tu szczęścia do kobiet. Czego bym nie próbował, nie działało.
Wyobraź sobie, w tym czasie, kiedy już byłem w Medziugorju, zacząłem się modlić: „Droga Pani, dlaczego nie możesz znaleźć tu dla mnie jakiejś kobiety. Jeśli istniejesz, to dlaczego ja nie mogę nikogo tu znaleźć… W Zagrzebiu, Splicie, gdziekolwiek byłem, zawsze ktoś się trafił, ale tutaj, niezależnie od tego, jak bardzo się staram, nie ma szans.”
I tak byłem zanurzony w tych myślach, rozmawiając z Gospą, kiedy nagle – olśnienie – zrobiło mi się strasznie wstyd. Tu przychodzą ludzie, aby się modlić, aby znaleźć siebie, aby unieść swoje ciężkie brzemię i doświadczyć uzdrowienia, a ja się modlę do Matki Bożej o to, aby się dobrze zabawić. To straszne!
Nigdy nie zapomnę tego uczucia wstydu. Po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że te myśli były złe i że nie pochodziły od Boga.
W czwartek będziemy świętować nawrócenie św. Pawła. Może to dla kogoś być zabawne, że zestawiam moje nawrócenie z tym, co opowiada o swoim nawróceniu święty Paweł. Co do mnie to znalazłem się w tych strasznych sytuacjach życiowych z powodu zawirowań związanych z wojną.

– Jak żyjesz, mając w sercu te wszystkie bolesne przeżycia wojenne?

– Wydarzenia wojny były jak piekło na ziemi. Dzięki modlitwom i rozmowom zdałem sobie sprawę, że jest to jeden z moich krzyży, które muszę nosić do końca życia… Często zastanawiałem się, jak go nosić, jak z nim żyć, aż pewnego dnia doszedłem do miejsca, w którym powiedziałem: „Panie, nie mogę już dłużej z nim żyć…“
Ojciec Mario Knesović podczas Mszy św. głosił wówczas kazanie o krzyżu: „Nieście go każdego dnia.” A ja powiedziałem, że po prostu nie mogę go już nosić. W nocy tak się męczyłem i tak wiele rozmyślałem o tym kazaniu, że poczułem, że Bóg tę wiadomość skierował tylko ze względu na mnie. Bez tego kazania nie wiem, jak dzisiaj bym żył. Zaakceptowałem ten krzyż i powiedziałem: „Dobrze, Boże, będę żyć z tym krzyżem i nosić go na co dzień dla Ciebie.”
Po pewnym czasie odwiedziłem Cenacolo i rozmawiałem tam z kapłanem o fenomenie Cenacolo. Najpierw czułem się tak, jakbym wiedział już wszystko o problemach ludzi tam przebywających, ale po chwili rozmowy i pobytu zdałem sobie sprawę, że absolutnie nic o nich nie wiem. Było tam tak wiele rozmaitych osób, od prostych robotników po inżynierów i lekarzy, tak wiele różnych losów i walk o życie.
Mirjana często pojawiała się w Cenacolo i wszyscy spotykaliśmy się, aby uczestniczyć w objawieniu. Wtedy biskup Perić postawił Cenacolo przed wyborem: albo zachowają Najświętszy Sakrament, albo objawienia Matki Bożej dawane Mirjanie. Wszyscy, także Mirjana, pragnęli oczywiście, aby pozostało w Cenacolo tabernakulum. Wówczas Mirjana zaczęła spotykac się z Matką Bożą nie w Cenacolo, a przy Błękitnym Krzyżu.

– Kiedy to było?

– Wydaje mi się, że w 2002 lub 2003. Było około siódmej. Powiedzieliśmy: „Chodźmy na górę z chłopakami.” Do dziś należę do ich grupy modlitewnej. I pomyślałem wtedy: „O Boże, co ja tu robię? Czym na to zasłużyłem? Cały świat słucha, co dzieje się w Medziugorju i pragnie tu przybyć, a ja, obieżyświat, mam zaszczyt być tutaj, przy pierwszym objawieniu, przy Błękitnym Krzyżu!” Byłem zachwycony i prawie płakałem ze szczęścia.
Podobnie, kiedy tak to wszystko trwało, mówiłem do Matki Bożej: „Ja, tak skalany moją straszną historią, odgrywam teraz jakąś rolę w tej wielkiej historii. Czym sobie na to zasłużyłem?” To była moja droga, moje doświadczenie, prowadził mnie Bóg i doprowadził mnie aż tutaj. Zrozumiałem, że we wszystkich moich smutnych i ciężkich chwilach, w grzechach, Bóg wciąż zachowywał dla mnie łaskę. W końcu wziął mnie za rękę, by wyciągnąć mnie z tego wszystkiego i mnie chronić.
Nie chcę myśleć o tym, gdzie bym był dzisiaj, bez tej pomocnej ręki Boga. Tak samo rozumiem, że Matka Boża chroniła mnie i doprowadziła tutaj, aby mnie ustrzec od dalszych grzechów. Bóg dał mi pokój, a to jest coś bardzo rzadkiego na tym świecie.
Ludzie z całego świata przyjeżdżają do Medziugorja. Nawet z Samoa w Oceanii. Oni potrzebują 40 godzin, aby tutaj dotrzeć, a przyjeżdżają co roku. Czy to nie znak tego, co się tu dzieje?
Trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego wszyscy ci ludzie tu przychodzą? Co ich do tego skłania? Znamy tak wiele świadectw ludzi chorych, cierpiących i doświadczonych przez los; ludzi, którzy potrzebowali pomocy. Wielu jest niewierzących, którzy chcą się tu zatrzymać i znaleźć siebie. No i w końcu ludzie rozumieją, że tutaj jest Matka Boża, która ich wzywa i mówi im: „Jestem tutaj, chronię cię, wezmę cię w moje ramiona.”
Ten spokój, te chwile, ta wewnętrzna siła i głębokie refleksje, które lu­dzie tu przeżywają i które ja również zawsze przeżywam jako pomocnik, niezwykle mnie uszczęśliwiają.

– Jesteś kim w rodzaju ochroniarza, podczas objawienia?

– Tak, dokładnie. Ja wolę mówić steward. Jestem raczej obserwatorem, który nie chce się wyróżniać. Jednak, jeśli widzę, że są ludzie, którzy chcą przeszkodzić w tych chwilach, lub kiedy – niestety – przychodzi ktoś opętany, wtedy musi być ktoś tutaj, kto z jednej strony, zapewnia spokój, a z drugiej – w przypadku opętanych – udziela pomocy.
Z własnego doświadczenia wiem, jakie szalone uczucie radości i szczęścia przeżywają tutaj ludzie i po prostu nie pozwolę, aby ktoś zniszczył pielgrzymom te piękne chwile.
Często nie jestem pewien, czy postępuję właściwie, dlatego spowiadam się regularnie. Szczególnie chcę chronić wizjonerów, dla których mam wielki szacunek, bo i oni niosą na swoich ramionach wielkie krzyże. Trzeba to szanować i cenić. Z doświadczenia wiem jednak, że nie zawsze tak jest i to dlatego tu jestem. Jestem bardzo dumny z tego, że jestem obrońcą widzących i wiernych, aby zapewnić im spokój. Ponieważ byłem jednym z tych, którzy kiedyś naruszyli spokój wiernych, często mówię sobie (jak mówi się w Dalmacji) i Gospie: „Droga Pani, jeśli to miałoby mnie uchronić od drogi zatracenia, to proszę zabij mnie, ale spraw, abym stanął przed Tobą w czystości, bo to lepsze niż pozostać przy życiu, a potem stanąć przed tobą w grzechu.”
Priorytet zawsze mają u mnie dzieci, po nich – chorzy, a następnie kapłani, wizjonerzy i oczywiście wierni. To jest dla mnie straszne, gdy przychodzą do mnie ludzie i chcą mi zapłacić, aby być bliżej widzącej Mirjany i Matki Bożej. Wtedy zawsze mówię: „Nie, nie można kupić Gospy. Ona nie będzie kochać cię bardziej lub mniej, zależnie od tego, czy pojawisz się w pobliżu osoby widzącej.”

– Masz kontakt z Mirjaną. Jak możesz ją opisać?

– Opisałbym ją tak: to kobieta, niosąca ogromne brzemię. To ciężar, którego nawet nie możemy sobie wyobrazić. To człowiek uczciwy i szczery.

– Mnie zachwycają i zawsze wzruszają piękne przesłania, które Gospa daje Mirjanie.

– Tak, to jest ważny moment. Jeden przyjaciel zapytał mnie kiedyś, jak ona może zapamiętać to wszystko. Powiedziałem mu, że to jest niesamowite. W ciągu pierwszych dziesięciu minut, gdy orędzie jest zapisywane , a wiem to też od tłumacza, który jest przy Mirjanie, że ona jakby w transie przekazuje orędzie tak jak je otrzymała. Gdybyś ją o to zapytał po godzinie lub dwóch, nie byłaby w stanie ich odtworzyć dosłownie i powtórzyć. A tam jest inaczej. To niesamowite. Tam ona jest wciąż jakby w Niebie. Ta przemiana jest imponująca.

Wywiad dla Gebetsaktion przeprowadziła Kristina Malina-Aitzinger
Medjugorje. Gebetsaktion Maria – Koenigin des Friedens 2 /2018,
str. 40-44.

Przekład z niem.: Ewa B. W języku polskim: „Vox Domini” 1/2019, str. 18-19.