Uczniowie Jezusa dla chwały Ojca

O. Eugeniusz

Świadectwo zanotowane podczas rozmowy z Ojcem Eugenio, w dniu 25 czerwca 2002 roku, w Medziugorju

UCZNIOWIE JEZUSA DLA CHWAŁY OJCA

Nazywam się Eugenio Maria la Barbera Pirovano. Urodziłem się we Włoszech. Jestem księdzem włoskiego Zgromadzenia Apostolskiego, pracuję w Brazylii. Byłem również członkiem Kongregacji do spraw Misji.
Do Brazylii przybyłem w dniu 25 stycznia 1979 roku. Po pięciu latach otrzymałem od przełożonych pozwolenie ukończenia studiów misjologicznych w rzymskim Gregorianum. W Brazylii byłem w tym czasie proboszczem w jednej z parafii w Sao Paulo.
Kiedy przybyłem do Rzymu, jeden z grona współbraci oskarżył mnie wobec przełożonych o coś, czego nie popełniłem. Głęboko mnie to zraniło. W grudniu 1987 r. otrzymałem telefoniczną wiadomość o poważnej chorobie ojca, u którego lekarze stwierdzili nowotwór kości. Przerwałem wówczas studia, pojechałem do ojca, aby mu pomóc i być przy nim. Wtedy wydarzyło się coś jeszcze: mojego brata, pracującego w firmie, oskarżono o kradzież dużej sumy pieniędzy i choć zarzut ten nie był prawdziwy, aresztowano go.
Załamany tymi wydarzeniami pomyślałem: przełożeni mimo braku winy wydali na mnie wyrok, ojciec zmarł na raka, mój niewinny brat przebywa w więzieniu… Nieodparcie nasuwała mi się myśl o rezygnacji z kapłaństwa. Udałem się na jakiś czas do rodzinnego domu, w pobliżu Genui, żeby żyć w samotności.
W maju 1988 r. odwiedził mnie przyjaciel rodziny, który zajmował się organizacją pielgrzymek do Medziugorja, zachęcając mnie do uczestnictwa w jednej z nich. Odmówiłem, gdyż nie wierzyłem, że Matka Boża tam się objawia. Drugim powodem odmowy był fakt, iż miejscowość ta znajdowała się w państwie rządzonym przez komunistów.
Następnie odwiedziło mnie również dwoje innych przyjaciół, którzy wiedzieli, w jakiej znajduję się sytuacji. Wiedzieli też o mojej odmowie podróży do Medziugorja, a mimo to nadal zachęcali mnie, abym wyraził zgodę. Jednak dopiero po kolejnej rozmowie przekonali mnie ostatecznie do wspólnego wyjazdu. Udałem się tam wraz z nimi, lecz powiedziałem, że nie powinni ode mnie – jako od kapłana – zbyt wiele oczekiwać.
Do Medziugorja dojechaliśmy w godzinach popołudniowych, przyjaciele niemal od razu dowiedzieli się, że widzący Ivan oczekuje na objawienie się Matki Bożej przy Niebieskim Krzyżu. Pielgrzymi poczuli się szczęśliwi mając nadzieję współuczestnictwa w mającym nastąpić objawieniu. Ivan jednak zasmucił ich mówiąc, iż będzie to niemożliwe, gdyż tym razem świadkami mogą być tylko należący do grupy modlitewnej. Byłem jedynym, którego ta wiadomość uradowała i powiedziałem pielgrzymom: „Jesteście tu, ale Gospa was wcale nie kocha i nie życzy sobie waszej obecności”.
Zakwaterowano nas w domu pewnej rodziny, w warunkach o wiele skromniejszych niż obecnie. Z powodu upałów zamykaliśmy okna, na oścież otwierano tylko drzwi, poprzez które widoczny był Kriżevac.
Około godziny 18-tej pewien młodzieniec odezwał się do mnie: „Ojcze, chodźmy na drogę krzyżową na Kriżevać!”. Odpowiedziałem: „Nie mam zamiaru iść tam z tobą, gdyż nie chodzi ci o drogę krzyżową, interesuje cię tylko fakt objawień”. Wymiana, zdań, przypominająca sprzeczkę trwała, aż wreszcie rzekłem do niego: „No i pomyśl tylko, jesteśmy tu zaledwie od dwóch godzin i już się kłócimy, a skoro tak jest, to czy możliwa jest tu obecność Królowej Pokoju?”
Kiedy spożywaliśmy podaną nam kolację, ktoś zwrócił uwagę na widoczny przez otwarte drzwi Kriżevać, zwłaszcza na osobliwą gwiazdę ponad górą. Jeden z przyjaciół powiedział do mnie: „Spójrz, ojcze Eugenio, to znak, że powinieneś razem z nami pójść drogą krzyżową na szczyt”. Odpowiedziałem: „Dlaczego w gwieździe dostrzegacie Gospę, przecież nawet Kościół nie pochwala takich skojarzeń”. Wtedy ktoś z obecnych powiedział do Mnie: „O co w ogóle ojcu chodzi? Chce ojciec też ujrzeć Matkę Bożą?”
Pragnąłem uniknąć dalszej wymiany zdań, ubrałem więc płaszcz i wraz z pielgrzymami postanowiłem poprowadzić, jako kapłan, drogę krzyżową. Uprzedziłem jednak, iż przy każdej stacji należy podczas modlitwy klęczeć na kolanach. Potem zaś świadomie przedłużałem modlitwy, aby bardziej odczuwali ból.
Znośna początkowo pogoda zamieniła się w ulewny deszcz, ale kroczyliśmy dalej. Spostrzegłem w pewnej chwili, że mimo deszczu mój płaszcz pozostaje całkowicie suchy, choć ubiory innych były już mokre. Wciąż nie mogąc uwierzyć, niepostrzeżenie sprawdzałem to, dotykając ręką odzienia pielgrzymów. Ogarnięty strachem, powiedziałem po wejściu na szczyt wzgórza: „Pozostańmy tu jeszcze, niech każdy już modli się indywidualnie…”. Natomiast w moich myślach pojawiły się słowa, które wypowiedziałem do Matki Bożej: „Nie wiem nadal czy się tu objawiasz, jeżeli tak się dzieje, to wiedz, że jestem nie tylko dobrym, ale nawet wspaniałym kapłanem. A spójrz, czego doświadczam: przełożeni myślą o mnie źle, mój ojciec umarł na raka, brat niesłusznie oskarżony przebywa w areszcie. Czy takim winno być podziękowanie za dobro, które czynię?”
Przedstawiłem Gospie wszystkie moje żale i powoli powróciłem do miejsca naszego pobytu w Medziugorju. Równocześnie raz jeszcze uświadomiłem sobie rzeczywiście zaistniały fakt, iż mimo ulewnego deszczu mój płaszcz pozostał suchy.
Kolejnego dnia zaprzyjaźniony ksiądz poprosił, abym wraz z grupą pielgrzymów poszedł na Podbrdo. Przyjaciel zapewnił, iż chodzi o odmówienie różańca, nic poza tym. „Jeżeli tak, pójdę z wami” – odpowiedziałem. Wówczas nie było jeszcze tablic z tajemnicami, a jedynie tu i ówdzie wbite w ziemię małe, proste krzyże. Przy jednym z nich usiadłem. W pewnej chwili zbliżył się do mnie elegancko ubrany mężczyzna, mówiąc: „Jesteś ojcem Eugenio?” Spojrzałem na niego z pewną obawą i zaskoczeniem. Pomyślałem wówczas o moim uwięzionym niesłusznie bracie i pojawiła się myśl, że może i mnie czeka areszt w komunistycznym kraju? Odpowiedziałem: „A pan kim jest?” „To nie ważne, kim jestem – powiedział – Jezus za pośrednictwem Gospy przekazał wiadomość dotyczącą twoich modłów podczas drogi krzyżowej. Mam ci oznajmić, co Gospa o tym myśli. Powiedziała, że jesteś wprawdzie cudownym księdzem, lecz nie powinieneś był odbierać ludziom wiary, jak to uczyniłeś kiedyś w Brazylii, będąc proboszczem w parafii Najświętszego Serca Jezusowego. Zabroniłeś wówczas pewnemu młodemu człowiekowi rozgłaszać wieści o Medziugorju”.
Rzeczywiście miało to miejsce, ale któż mógł jeszcze o tym wiedzieć poza mną samym? Od nieznajomego dowiedziałem się jeszcze, że ojciec i matka są w niebiosach, a mój brat opuści więzienie. „A tobie – powiedział – który nadal nie wierzysz, Gospa przekaże znak przeznaczony jedynie dla ciebie.”
Znów ogarnął mnie strach, szybko oddaliłem się od tego człowieka. Odszukałem zaprzyjaźnionego księdza z zamiarem wyspowiadania się, bo ogarnęła mnie myśl, że wkrótce umrę. Opowiedziałem wszystko o rozmowie z nieznajomym, nie omieszkając dodać, iż powiedział coś, o czym tylko ja wiedziałem. Powiedziałem jeszcze: „Ty, który jesteś przyjacielem Gospy, zechciej Jej powiedzieć, że już wierzę w Jej objawienia i żaden dodatkowy znak nie jest mi już potrzebny. Jeżeli mimo to coś jeszcze mi przekaże, zapewne ze strachu umrę.”
Tak wszystko wyznałem przyjacielowi, a on odrzekł: „Jeżeli Gospa rzeczywiście pragnie ci jeszcze coś powiedzieć, będzie to coś wspaniałego!” Powtórzyłem jednak raz jeszcze, iż nie pragnę tego, bo wierzę już dostatecznie i to mi wystarcza. Tak zakończyła się moja spowiedź.
Kiedy nadchodził czas powrotu do Włoch, pojawił się w Medziugorju autokar z pielgrzymami, którym nie towarzyszył żaden kapłan. Zwrócono się wówczas do mnie z prośbą, abym poprowadził grupę drogą krzyżową na Kriżevać. Natychmiast się zgodziłem. Kiedy doszliśmy do trzeciej stacji, nagle pewien młody człowiek, może dwudziestoletni, zaczął szlochać, jego płacz był tak donośny, że uczestniczący w drodze krzyżowej od tej chwili zwracali przede wszystkim uwagę na niego, a nie na modlitwy; nikt jakby już nie słuchał tego, co mówię. Zdenerwowany odmawiałem modlitwy coraz szybciej, aby czym prędzej zakończyć. Kiedy osiągnęliśmy szczyt, płacz młodzieńca ustał. Podszedł do mnie i przeprosił za swoje zachowanie. Powiedział, że przed oczyma zobaczył jak w filmie wszystkie swoje grzechy. Pierwsza moja myśl była następująca: Ileż grzechów popełnił, skoro płakał od trzeciej aż do końcowej stacji drogi krzyżowej. Jednak nie koniec na tym. Ponownie zobaczył i uświadomił sobie wszystkie swe przewinienia i znowu zapłakał wyrażając tym żal za grzechy. Zwrócił się potem do mnie słowami: „Kiedy doszliśmy do końca drogi krzyżowej, sercem usłyszałem skierowane do mnie słowa Gospy: Twoje grzechy są ci wybaczone, ale idź do księdza, aby otrzymać rozgrzeszenie”. Udzieliłem mu go, wstrząśnięty ogromem grzechów, które mimo młodego wieku, popełnił. Wyznał i to, że jest narkomanem, wstrzykującym sobie czystą heroinę. Wydobył wówczas z kieszeni kolejną jej dawkę i odrzucił daleko od siebie. Powiedziałem: „Nie jestem lekarzem, lecz wiem, że nie łatwo skończyć z tym nałogiem, dlatego musimy zasięgnąć rady lekarza”. On jednak stanowczo odrzekł: „Ojcze, jestem uzdrowiony i jestem znakiem, jaki obiecała ci Matka Boża”.
Od tej chwili wszystko we mnie już całkowicie się odmieniło. W dodatku od tego wydarzenia przybywam co roku do Medziugorja, aż po dzień dzisiejszy.
Po powrocie do Włoch poprosiłem przełożonych o ponowny wyjazd do Brazylii, gdzie w międzyczasie arcybiskupstwo Sao Paulo zostało podzielone na pięć diecezji. Nowy biskup zaproponował mi objęcie parafii, w której zarówno proboszcz jak i wikary zrzekli się służby kapłańskiej. Rodzina parafialna czuła się z tego powodu duchowo zraniona. Po paru miesiącach grupka parafian ujawniła mi, że po opuszczeniu parafii przez wspomnianych księży, wysłali list do Medziugorja z gorącą prośbą do przekazania Matce Bożej, aby Pan skierował do nich właściwego kapłana. Wyrazili wdzięczność, że ich prośba została wysłuchana.
W r. 1993 przybyłem do Medziugorja z liczną grupą pielgrzymów, mając wówczas możliwość bycia obecnym podczas objawienia Maryi, jakie przeżywała Vicka. Kiedy dobiegło ono końca, Vicka zwróciła się do obecnych z pytaniem: „Kto jest ojcem Eugenio?”. Nie ujawniłem się, lecz wieczorem tego dnia odszukałem Vickę, mówiąc jej: „Jeżeli nikt inny się nie zgłosił, to ja właśnie jestem ojcem Eugenio”. Vicka przekazała mi, że Gospa poleca mi opuścić parafię i utworzyć wspólnotę, która poświęci się modlitwie w Kościele.
Zaskoczony odpowiedziałem: „Zapytaj proszę Gospę, do którego mam udać się banku po pieniądze na utworzenie takiego Zgromadzenia…” W mojej sytuacji zrealizowanie tego było niemożliwe, bo – o ile dobrze zrozumiałem – chodziło o budowę siedziby Zgromadzenia. Pozostawałem nadal w Medziugorju i Vicka znów mnie odszukała mówiąc, iż zdaniem Matki Bożej pieniądze, które otrzymałem w spadku po ojcu nie należą do mnie, lecz do Boga. Te pieniądze mam przeznaczyć na rzecz tej wspólnoty, a Matka Boża sama postara się o dalsze fundusze.
Wciąż jeszcze nie było to dla mnie całkowicie zrozumiałe. Po powrocie do Brazylii opowiedziałem wszystko biskupowi, dodając, że jestem szczęśliwy w kapłaństwie, mogąc jak dotąd głosić Słowo Boże. Nie czuję się więc powołany do utworzenia wspólnoty, zwłaszcza, że wiele wspólnot już powstało jako owoc objawień w Medziugorju. Sądziłem, że biskup zgodzi się ze mną, on jednak powiedział: „Módlmy się, co będzie później – zobaczymy”.
W piętnastym dniu sierpnia 1994 r. zjawiła się u mnie grupa młodych parafian oświadczając, że pragną czynić jeszcze coś więcej aniżeli dotychczas…
Odpowiedziałem im: „Czegóż jeszcze pragniecie? Uczestniczycie w mszach świętych, tworzycie grupę modlitewną, pomagacie w różnych sprawach parafii, czy to nie wystarcza?”. Przy tej okazji opowiedziałem im wszystko, co przeżyłem w Medziugorju.
Zaledwie tydzień później, w dniu 22 sierpnia, w święto Maryi Królowej, biskup w rozmowie telefonicznej zalecił mi opisanie wszystkiego, co w Medziugorju przeżyłem. Uczyniłem to i nic ponadto.
W styczniu 1995 r. ponownie byłem w Medziugorju. W jedenastym dniu lutego, we wspomnienie Matki Bożej z Lourdes dotarła do mnie wiadomość od mojego biskupa. Informował, że uznał moje Zgromadzenie za wspólnotę wierzących. Zaskoczony tym i przestraszony zastanawiałem się, jak biskup może uznać istnienie wspólnoty, której jestem jedynym członkiem? Ale biskup to biskup i przyjąłem jego decyzję.
Prawdą jest, że nigdy tego „mojego” Zgromadzenia publicznie nie przedstawiałem, młodzi ludzie sami od siebie do niego się zgłaszali. Tak powiększała się liczba osób pragnących do niego wstąpić. Zgromadzenie przyjęło nazwę „Uczniowie Jezusa dla chwały Ojca”. Zaakceptowany został nasz obowiązujący odtąd ubiór: jasnoniebieski habit. Poprzez Vickę Gospa przekazała, że będzie do Zgromadzenia kierowała pojedyncze osoby. Stało się więc dla mnie jasne, że zgłaszający się kierowali się jakby usłyszanym poleceniem Matki Bożej.
Z upływem czasu budowa siedziby stała się koniecznością. Powziąłem zamiar budowy kościoła pod wezwaniem Królowej Pokoju, jednak kiedy budowa już trwała, zrozumiałem, że powinien on być pod wezwaniem Boga Ojca, którego tak wielu jeszcze nie zna.
Okazało się też, że wszystkim kieruje Opatrzność. Kiedy w trakcie budowy zabrakło pieniędzy, stojąc pod figurą Matki Bożej, zwróciłem się do Niej w myślach słowami: „Jeżeli pragniesz domu dla Twoich dzieci, proszę przekaż mi pieniądze”. I akurat w tym czasie do Brazylii po raz pierwszy przyjechała Vicka. Przekazała mi za pośrednictwem pewnego zaprzyjaźnionego kapłana, że pragnie ze mną rozmawiać. Potem zatelefonowała do mnie, mówiąc: „Gospa chce, abyś przestał prosić o pieniądze, gdyż to co budujesz jest Jej dziełem, a nie twoim, ojcze Eugenio. W stosownym czasie Ona postara się o wszystko, co jeszcze jest potrzebne”.
W kilka miesięcy później zjawił się u mnie niezwykły gość: bogaty Brazylijczyk, były wyznawca islamu, który przyjął chrzest i został katolikiem. Przekazał hojną ręką pieniądze pozwalające pokryć koszty budowy i projektów.
Nasze Zgromadzenie zostało uznane oficjalnie przez Kurię diecezjalną. W dniu 22 lutego 1999 r. przekazano nam dekret „z mocy biskupiego prawa ustanawiający Wspólnotę Wierzących”. Oczywiście było to możliwe po uprzednim zbadaniu sprawy przez właściwe władze Kurii rzymskiej, które nie zgłosiły żadnego sprzeciwu. Obecnie naszym głównym zadaniem jest troska o zaniedbane dzieci ulicy, zgodnie z życzeniem wyrażonym przez Gospę.
Kiedy o tym wszystkim opowiedziałem w prywatnej rozmowie Ojcu Świętemu, objął mnie serdecznie i pobłogosławił nasze Zgromadzenie, pełnioną przez nas apostolską posługę; tym samym również i Medziugorje, skoro wszystko, co Zgromadzenie czyni, powstało z inspiracji Matki Bożej w Medziugorju. Wspomniane gesty ze strony Papieża są dla mnie wystarczającym znakiem, poza wieloma innymi, że również Rzym nas uznaje.

Z kwartalnika: „Medjugorje. Gebetsaktion Wien – Medjugorje” nr 3/2002, str. 20-24. Przekład z niemieckiego: Bogusław Bromboszcz