Alfred Ofner: Świadectwo

Pożegnanie ze strażakami

POWINNIŚMY SŁUCHAĆ BOGA, WOŁAJĄCEGO W NASZYCH SERCACH

W Medziugorju wiele osób do­świadcza łaski uwolnienia serca, ale również fizycznego uzdrowienia. Jednym z nich jest Alfred Ofner z Austrii, który wkrótce zostanie wyświęcony na stałego diakona. Oto jego świadectwo.

Moje doświadczenie wyjaśni, dla­czego Medziugorje stało się dla mnie drugą ojczyzną. Uzdrowienie i powołanie, które tutaj otrzymałem, całkowita zmiana mojego życia – wszystko zdarzyło się właśnie w tym miejscu. Przybyłem tu po raz pierwszy w roku 1984. Moja żona Maria ścisnęła moją dłoń, mówiąc: „Jedźmy tam, musimy tam pojechać.”
Pod koniec lat 80-tych zabrałem więc tutaj całą rodzinę, gdyż już wtedy przyciągało mnie to miejsce. Pod koniec roku 1988 ponownie przyjechałem tu z moją żoną, która podarowała mi różaniec. Ta modlitwa zmieniła potem całkowicie moje życie.

Niewytłumaczalna radość pośród morza cierpienia

Moja historia zaczęła się w pier­wszy weekend września 2001 r. Świętowaliśmy ślub naszego najstarszego syna. Następnego dnia moja żona zachorowała na grypę. Dwa dni później miałem wypadek w pracy. Podczas mojego pobytu w szpitalu zmarła moja żona. Od tego dnia zacząłem się modlić za nią modlitwą różańcową – codziennie.
W ciągu kolejnych sześciu mie­sięcy zmarli moi najbliżsi przyjaciele. Ludzie pytali mnie, jak mogę być taki spokojny. A moja odpowiedź brzmiała: „Modlitwa różańcowa daje mi siłę i wewnętrzną radość. Ona mi towarzyszyła i podtrzymała w całym tym ciężkim czasie.”
Rok po śmierci mojej żony pono­wnie udałem się do Medziugorja. Była to pielgrzymka dziękczynna za 29 lat małżeństwa. Byłem w tym czasie chory. Jak wspomniałem, miałem wypadek w pracy, a trzy tygodnie później stwierdzono w lewej dłoni ciężką chorobę kości. Tak więc od tamtego czasu miałem silne bóle w tej dłoni, była spuchnięta. Nie mogłem jej używać w pracy.
Pod koniec 2005 r. zakończyłem wszelkie terapie, jakie tylko były możliwe. Byłem przekonany, że skoro nic nie pomogło, to będę cierpiał na tę chorobę do końca życia.
W styczniu 2006 r. odwiedziła mnie moja najmłodsza siostra, która powiedziała, że ma raka piersi, w końcowym stadium. Ta wiadomość bardzo mną wstrząsnęła. Moja żona odeszła w wieku 50 lat, a teraz miałem się przygotować na odejście najmłodszej siostry, również 50-letniej.

Nie śmierć, ale uzdrowienie

Postanowiłem spędzić Niedzielę Palmową 2006 r. w Medziugorju, modląc się w intencji uzdrowienia mojej siostry. W Wielki Poniedziałek poszedłem o godz. 17 do kościoła. Rozpoczynały się modlitwy wie­czorne. Kościół był wypełniony po brzegi. Znalazłem sobie miejsce w kąciku, po prawej stronie. Po zakończeniu drugiej tajemnicy ró­żańca świętego odczułem intensywny ból głowy, który rozlewał się w ciele, koncentrując się wokół serca. Chciałem wstać i wyjść z kościoła, ale nie byłem w stanie. Pierwszy raz w życiu czułem się tak wstrząśnięty. Słyszałem pytanie: „Jesteś gotowy umrzeć?” Byłem jakby poza sobą, nie mogłem zrozumieć, co się dzieje i pytałem siebie, kto chce już umrzeć. Ale ten, który postawił mi to pyta­nie, czekał na odpowiedź. Moja odpowiedź brzmiała: „Nie mogę sobie wyobrazić lepszego miejsca na śmierć.” Jak tylko to powiedziałem, otrzymałem coś w rodzaju wizji, to był ułamek sekundy: zobaczyłem najpierw jak otwiera się moja klatka piersiowa, a później żywe, bijące serce. W tej chwili zacząłem płakać jak dziecko. Ból głowy nagle zniknął, a razem z nim także ból w kościach dłoni. Mogłem podnosić i swobodnie poruszać lewą dłonią i palcami, co wcześniej było niemożliwe. Uświadomiłem sobie, że prze­­ży­wam moje uzdrowienie.
Powiedziałem głośno: „Matko Najświętsza, nie przyjechałem tutaj z powodu siebie!” Widziałem, jak opuchlizna znika, a dłoń wygląda stopniowo tak, jak przed chorobą. Tego wieczoru oddałem swoje ży­cie całkowicie Matce Bożej. Po­wiedziałem Jej: „Maryjo, weź mnie za rękę i prowadź!” Później zrozumiałem, że potraktowała moją modlitwę dosłownie. Gdy wróciłem do domu wszyscy dziwili się, że byłem zupełnie zdrowy.
Jedna z moich synowych pracuje w szpitalu w Eisenstadt. Miała dyżur w noc Zmartwychwstania, do poranku poniedziałku wielkanocnego. Powiedziała mi: „Przynieś ze sobą wszystkie dokumenty choroby, musimy zrobić rentgen i przyjrzeć się twojej dłoni.” W szpitalu lekarz porównywał stare zdjęcia rentgenowskie z nowym. Stwierdził, że mię­dzy nimi nie ma żadnej różnicy. Minęło już pięć lat. Choroba była już oficjalnie badana, dalej stwierdzano jej istnienie. Ale ona już zupełnie mi nie przeszkadza.

Otwarte drzwi do nowego powołania

Chciałbym jeszcze po­wiedzieć kilka słów o mojej siostrze. Umarła 29 listopada 2006 r. Gdy spoglądam wstecz, myślę o tym, że mogłem towarzyszyć jej w drodze odchodzenia z tego świata. Musiała odejść, abym mógł wejść na nową drogę powołania. W uro­czystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, 8 grudnia 2006 r., ponownie udałem się do Medziugorja, ponieważ takie czułem w sercu wezwanie. Wtedy odkryłem moje powołanie. Usłyszałem: „Twoja droga się zmieni. Twoja droga bę­dzie inna.” Zostawiłem wszystko, pracę i służbę w straży pożarnej. Rozpocząłem studia teologiczne i teraz jestem już na końcowym etapie przygotowań do święceń stałego diakonatu. Jeśli Bóg pozwoli, zostanę wy­święcony na diakona świeckiego w Wiedniu 29 września 2012 r.
Znalazłem skarb mojego ży­cia. Moja decyzja o podjęciu służby diakonatu nie miała na celu wynagrodzenia Bogu za łaski, ale była odpowiedzią na Jego powołanie. Idę nią z zachwytem. Wierzę, że każdy z nas ma swoją drogę po­wołania: w domu, w pracy, w relacjach z innymi, w czasie wolnym. Wtedy powinniśmy nasłuchiwać głosu Boga w naszych sercach, ponieważ każdy ma w sercu dary, którymi powinien służyć.
Wierzę, że przesłania Matki Bożej są ba

Alfred Ofner

rdzo ważne. Istotne jest, byśmy wcielali ich treści w nasze codzienne życie. Matka Boża powiedziała nam: Między Bogiem i człowiekiem powinny zajaśnieć pokój i pojednanie, ponieważ gdy ten pokój nastaje, rozlewa się on także na relacje między ludźmi. Tutaj w Medziugorju, gdzie niebo styka się z ziemią, jest obecna Maryja, która prowadzi nas do Jezusa. Idźmy razem z Nią tą drogą. Chciałbym zakończyć słowami orędzia z 25 marca 1988 r.:
„Drogie dzieci! I dzisiaj wzywam was do pełnego oddania się Bogu. Wy, drogie dzieci, nie jesteście świadomi tego, jaką miłością Bóg was kocha. Dlatego pozwala Mi być z wami, żebym was pouczała i pomogła znaleźć drogę pokoju. A tej drogi nie możecie znaleźć, jeśli się nie modlicie. Dlatego, drogie dzieci, zostawcie wszystko i Bogu poświęćcie czas, a On będzie was wtedy obdarowywał i błogosławił. Dzieci, nie zapominajcie, że wasze życie jest przemijające jak wiosenny kwiat, który dziś jest wspaniały, a jutro go nie będzie. Dlatego módlcie się tak, by wasza modlitwa, wasze oddanie Bogu stało się drogowskazem; wtedy wasze świadectwo będzie miało wartość nie tylko dla was, ale i na całą wieczność. Dziękuję, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

 

Vox Domini 4/2012, str. 16-17