PIESZO DO MEDZIUGORJA
Wiktor Hinteregger dotknięty został bardzo poważną chorobą: nowotworem gruczołów chłonnych z przerzutem w postaci guza mózgu. Złożył przyrzeczenie, iż w przypadku powrotu do zdrowia podejmie pieszą pielgrzymkę do Medziugorja. Po rzeczywistym uzdrowieniu, słowa dotrzymał. Po dwóch latach, które minęły od tej pielgrzymki, redakcja pisma Medjugorje. Gebetsaktion złożyła mu wizytę. Rozmówca okazał się człowiekiem w pełni żywotnych sił, zdumiewa u niego radość życia, optymizm.
Przeprowadzone krótko przed wizytą kontrolne badania w klinice onkologicznej, potwierdziły ponownie jego całkowity powrót do zdrowia, po tak poważnych schorzeniach nowotworowych. Lekarze wykluczyli także ewentualny nawrót choroby.
Pan Wiktor, zapytany o przeżycia i doświadczenia zarówno z okresu choroby jak i pielgrzymki do Medziugorja, chętnie zgodził się przekazać czytelnikom swe świadectwo.
– Panie Wiktorze, prosimy przedstawić się naszym czytelnikom.
– Urodziłem się 5 maja 1942 r. i powiem krótko, że młode lata były dla mnie pięknym okresem życia. Ojciec posiadał tartak, mnie udało się również usamodzielnić, gdyż założyłem przedsiębiorstwo budowlane w St. Poelten, dokąd się przeniosłem na stałe. Potem założyłem firmę, wytwarzającą płytki ceramiczne. Jestem żonaty, mam czterech synów. Podobnie jak przed chorobą tak i teraz po cudownym uzdrowieniu mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem zadowolonym z życia.
Okres zmagania się z tak poważną chorobą był z pewnością osobiście przeżywaną drogą krzyżową, drogą wielu cierpień… Co można o tym powiedzieć? Myślę, iż nietrudno uzmysłowić sobie, co przeżywa człowiek, który nagle i niespodziewanie dowiaduje się od lekarzy, że ma raka, w tym przypadku gruczołów chłonnych. Jaki był przebieg leczenia? Lekarze w St. Poelten skierowali mnie do wiedeńskiej kliniki onkologicznej, gdzie zostałem poddany chemioterapii. Po krótkim czasie pojawiły się bardzo silne bóle głowy i kolejna złowróżbna diagnoza lekarzy: szybko rosnący guz w mózgu. Leczenie farmakologiczne uzupełniono naświetlaniami. Przeżywałem najtrudniejszy okres w swoim życiu.
W klinice byłem świadkiem cierpień wielu innych pacjentów. Zdarzało się, iż umierał ktoś, z kim wczoraj jeszcze rozmawiałem. Wtedy właśnie zdecydowałem się złożyć ślubowanie: jeżeli kiedykolwiek powrócę do zdrowia, pójdę pieszo do Medziugorja. Z pewnością takie właśnie przyrzeczenie zrodziło się we mnie z tej racji, że trud tak długiego wędrowania piechotą może podjąć tylko ktoś całkowicie zdrowy. W czasie, gdy złożyłem to postanowienie, byłem tak przykuty do łoża, że nie potrafiłem zrobić samodzielnie nawet kilku kroków.
Po długim okresie naświetlań i przyjmowania leków nadszedł dzień, w którym lekarze orzekli, że jestem zdrowy. Po guzie mózgu nie pozostał żaden ślad, również badanie krwi nie wykazało nowotworowych zmian w gruczołach chłonnych.
– Czy przed chorobą, był Pan człowiekiem wierzącym?
– Zanim dowiedziałem się o chorobie, byłem kimś, kto wprawdzie chodził do kościoła, jednak moja ówczesna wiara nie była tak silna jak obecnie. Właśnie choroba, pobyt w klinice, przeżycia związane z leczeniem, spowodowały istotną zmianę w duchowym podejściu do wiary. Z zawodu jestem handlowcem, przedsiębiorcą, nic więc dziwnego, że pieniądze były dla mnie czymś nieodzownym i ważnym. Jednak po przebytej chorobie i po powrocie do zdrowia, w tej kwestii również nastąpiła zmiana. Przekonałem się, że pieniądze nie mogą być w życiu człowieka sprawą najważniejszą. Przeżycia w czasie choroby pozwoliły mi poznać oraz docenić inne wartości i otwarcie mogę wyznać, iż to obecne przekonanie sprawia mi dużo radości.
– Dlaczego celem pielgrzymki, którą ślubował Pan odbyć pieszo, miało być właśnie Medziugorje?
– W Medziugorju byłem już wcześniej wraz z żoną, która przed 14 laty zachorowała na raka piersi, co oczywiście dla niej oznaczało czas trudnych przeżyć. Po kuracji ona również podążyła do miejsca objawień Gospy, poruszona do głębi pobytem w tym miejscu łask. Dlaczego również ja wybrałem Medziugorje jako cel pieszej pielgrzymki? Powodem, choć nie najważniejszym była myśl: jeżeli naprawdę uda mi się pokonać marszem te setki kilometrów, będzie to niewątpliwie potwierdzeniem całkowitego powrotu do zdrowia.
– Kiedy odbyło się i jak długo trwało to piesze pielgrzymowanie do Medziugorja?
– Pieszą wędrówkę rozpoczęliśmy w dniu 13 lipca 2001 r., w St. Yeit koło Spielfeldu. Naszym pierwszym zadaniem było wytyczenie, przy pomocy map, właściwych dróg do celu, z pominięciem autostrad. Przed nami niewielu chodziło pieszo taką trasą, a jednak poznaliśmy takiego pielgrzyma: był nim franciszkanin, ojciec Simun Orec, który przekazał nam wiele cennych rad. Swego rodzaju znakami drogowymi były dla nas wieże kościołów. Wieczorami zatrzymywaliśmy się w parafiach, mówiliśmy proboszczom, dokąd zmierzamy i zawsze przyjmowano nas z niezwykłą wprost gościnnością. Zapewniano nam noclegi i wyżywienie. Niczego nam nie brakowało. Przykładem wzruszającej gościnności była pewna rodzina w Chorwacji; aby zapewnić nam wręcz komfortowe zakwaterowanie, cała rodzina opuściła dom oddając go do wyłącznej naszej dyspozycji. Tego rodzaju zdarzenia nigdy nie umkną z naszej pamięci.
Z kolei w Karlovać nocowaliśmy w podziemnej krypcie kościoła; był to region, który doznał wielu zniszczeń podczas działań wojennych. Dziennie przemierzaliśmy od 35 do 40 kilometrów.
Jeszcze jedno wzruszające przeżycie, których było tak wiele, miało miejsce na terenie Chorwacji. Pewnego wieczoru doszliśmy do maryjnego sanktuarium w Bistricy, gdzie w swoim czasie był Ojciec Święty. Tu również przyjęto nas gościnnie w klasztorze franciszkanów. W Bistricy spotkaliśmy pewną kobietę z odległej Konstancji nad Jeziorem Bodeńskim. Przybyła, aby najbiedniejszym z Bośni oraz Chorwacji umożliwić pielgrzymowanie do Medziugorja. Wspólnie z pewnym kapłanem opiekowała się zwłaszcza niepełnosprawnymi, niezdolnymi do pieszych wędrówek.
– Wspomniał Pan wcześniej szczegół z okresu choroby, że przejście kilku kroków było niemożliwe. Jak wobec tego udało się znieść niemały wysiłek i trud tej liczącej kilkaset kilometrów drogi?
– Wysiłek fizyczny znosiłem bez trudu. W naszej sześcioosobowej grupie był mężczyzna głębokiej wiary, znający wszystkie modlitwy, więc pod jego przewodnictwem poświęcaliśmy im dużo czasu. Zgodnie z prawdą powiem, iż w czasie tej długiej wędrówki poznałem bliżej, a właściwie w ogóle nauczyłem się odmawiać różaniec. Ta modlitwa jakby mnie unosiła, niemal w dosłownym znaczeniu. Kiedy na przykład pokonywaliśmy strome wzniesienie i byliśmy zmęczeni, rozpoczynaliśmy odmawiać różaniec i wtedy zdarzało się coś naprawdę niezwykłego. Zdawało się nam, iż nie podążamy na szczyt na własnych nogach, lecz unosi nas tam kolejka linowa. To coś fenomenalnego, nie do pojęcia.
W młodych latach do modlitwy różańcowej odnosiłem się z pewną niechęcią, odmawianie różańca było dla mnie nużące. Teraz pokochałem tę modlitwę. W naszej niewielkiej miejscowości istnieje mała grupa modlitewna. Raz w miesiącu spotykamy się, aby odmówić różaniec. Osobiście, w domu, każdego wieczora odmawiam jedną dziesiątkę tej modlitwy i jestem szczęśliwy z tego duchowego odkrycia.
Raz jeszcze pragnę to podkreślić, że właśnie różaniec nieustannie towarzyszył nam w drodze, był naszym przewodnikiem i myślę, że właśnie dzięki niemu zawsze i wszędzie przyjmowano nas tak gościnnie, zapewniając zakwaterowanie na noc. Tak było między innymi w Slunj, gdzie miejscowy proboszcz też serdecznie nas ugościł, udostępniając salkę parafialną. To było naprawdę piękne i wzruszające.
– Czy możemy bliżej poznać wrażenia z ostatniego etapu pielgrzymki oraz z samego przybycia do celu, do Medziugorja?
– Ostatni odcinek drogi prowadził do Medziugorja z miejscowości Grude. W jednym dniu przeszliśmy wówczas 51 kilometrów. Najmłodszym w naszej grupie był 13letni Janek, który ostatni etap niemal przebiegł. Stale modlił się w intencji rodziców, którzy się rozeszli.
Całą trasę marszu ustalaliśmy tak, by ominąć duże miasta. Poza tym towarzyszył nam, a właściwie wyprzedzał nas zawsze o kilka kilometrów mikrobus, wiozący bagaże, co było jedynym ułatwieniem w pieszym marszu.
Przybycie do celu w Medziugorju było przeżyciem głęboko wzruszającym. Nie sposób opisać go słowami. Każdy z nas promieniował radością. Po dwóch tygodniach codziennych marszów byliśmy szczęśliwi, że zdołaliśmy osiągnąć cel naszego wędrowania.
– Jakie doświadczenia można przekazać naszym czytelnikom z tej długiej pieszej pielgrzymki do Medziugorja?
– Odpowiem krótko: każdemu polecam udział w takiej pielgrzymce. To wspaniały sposób na skuteczną odnowę i oczyszczenie, zarówno duchowe jak i cielesne.
– Co z treści orędzi, przekazywanych przez Maryję w Medziugorju, uważa Pan za szczególnie ważne w swoim życiu?
– Szczególnie ważne jest dla mnie to, że nauczyłem się modlić. Zrozumiałem, jak wielka siła tkwi w modlitwie. Ogarnęła mnie jak i innych cześć dla Matki Bożej.
Obecnie, kiedy telefonują do mnie dotknięci chorobą nowotworową, odwiedzam ich, pocieszam i zachęcam do modlitwy, do zwracania się do Boga, do wzbudzania w sobie głębokiej wiary. Własne doświadczenia i przeżycia skłoniły mnie do podjęcia samokształcenia, które pozwala mi obecnie służyć chorym w hospicjach.
Na zakończenie rozmowy pragnę jeszcze z radością powiedzieć, że jestem ogromnie zadowolony, iż mogłem w ostatnim okresie poznać wielu ludzi, którzy zostali – w pozytywnym znaczeniu tego słowa – „zarażeni wirusem Medziugorja”. Wspólnie, w co nieodparcie wierzę, będziemy potrafili jeszcze wiele uczynić dla Matki Bożej.
* * *
Świadectwa pozostałych pielgrzymów z sześcioosobowej grupy, którzy wraz z Wiktorem Hintereggerem przemierzyli pieszo trasę do Medziugorja.
Gertraud Hirsch
Jestem przyjaciółką żony Wiktora. Od dawna moim zamiarem była pielgrzymka do św. Jakuba w Santiago de Compostella. Kiedy Wiktor podzielił się ze mną pomysłem pieszej pielgrzymki do Medziugorja, spontanicznie postanowiłam się przyłączyć. Stan zdrowia mojego męża nie pozwolił mu odbyć tak długiego marszu, więc wyprzedzając nas, jechał samochodem. Nasza mała grupa piechurów, w której wcześniej nie wszyscy się znali, bardzo szybko stała się zgranym zespołem. Każdy odnalazł swe miejsce, każdy był za coś odpowiedzialny, to było wprost cudownie. Przed wyruszeniem w tak daleką drogę załatwiliśmy dwie ważne sprawy: trzytygodniowe urlopy i dobre obuwie! Przychylam się do tego, co i powiedział Wiktor, że warto by dla pielgrzymujących pieszo wytyczyć „drogę do Maryi”, prowadzącą do Medziugorja.
Każdego dnia wędrówki modliliśmy się: za nasze dorosłe dzieci, przed którymi stoi problem dokonania wyboru zawodu i życiowego partnera dla założenia rodziny; za poważnie chorych przyjaciół; za wszystkich, których w drodze spotkaliśmy; za znajomych.
Franz Hirsch
– Podróżując samochodem znajdowałem się jakby w tle pielgrzymującej grupy, bezpośrednio dołączałem, kiedy było to nieodzowne. Dla mnie czymś niezwykle wzruszającym była gościnność i serdeczność, z jaką nas przyjmowano na trasie, bez wahania udostępniając nam pokoje i łóżka dla nocnego odpoczynku, nie żądając w zamian jakiejkolwiek zapłaty.
W Medziugorju złożyliśmy Bogu grzechy naszego życia, prosząc w sakramencie pojednania o przebaczenie. Sądzę, że właśnie w Medziugorju można to uczynić szczerze, z prawdziwą wiarą.
Rudolf Schoderbock
– Z Wiktorem przyjaźnię się od wielu lat. Kiedy powiedział mi, że ma zamiar pójść pieszo do Medziugorja, powiedziałem, że pójdę wraz z nim. Nie kierowałem się jednak pobudkami natury religijnej, po prostu miałem nadzieję podczas takiego marszu… zrzucić nadwagę. Odkąd rzuciłem palenie, przybrałem 12 kilogramów i miałem zamiar się ich pozbyć. Moim zadaniem w grupie było wyszukiwanie na mapach bocznych dróg, by ominąć autostrady i inne główne szosy. Tak więc zdarzało się nam wędrować krętymi i bocznymi drogami, co miało swój dodatkowy walor: poznawaliśmy uroki przyrody jeszcze przez człowieka niezniszczonej.
To prawda, że dołączyłem do grupy pielgrzymów, pragnąc utracić zbędne kilogramy, nie myślałem więc wtedy o duszy i wierze. Stało się jednak tak, że wspólne wędrowanie i wspólne modlitwy, pozwoliły mi znacznie zbliżyć się do Boga.
Johannes Rotter
– W roku 1996 zmarła moja żona, w moim życiu było to czymś na miarę niszczycielskiego trzęsienia ziemi. Mniej więcej przed dwoma laty ktoś opowiedział mi o Medziugorju. W minionym roku wielokrotnie towarzyszyłem Wiktorowi do wiedeńskiego szpitala. Rozmawialiśmy wówczas i o Medziugorju. Powiedział mi o zamiarze odbycia pieszej pielgrzymki, jeżeli powróci do zdrowia. Zapewniłem go, że pójdę wraz z nim. Kiedy więc Wiktor rzeczywiście wyzdrowiał i pielgrzymka wyruszyła, ja także znalazłem się w grupie.
Słowami trudno opisać wszystkie przeżycia i wrażenia tej wędrówki. Nikt nie zdoła opowiedzieć, ile doświadczyliśmy łask w tych dwóch tygodniach marszu. Każdy z nas dźwigał ze sobą, poza osobistymi rzeczami, jakby inny jeszcze bagaż, zawierający nasze prośby, troski, problemy… W szóstce pielgrzymów byłem jedynym, który wiedział, jak odmawiać modlitwę różańcową. Niewiele minęło czasu, a modlitwa ta dla wszystkich stała się czymś nieodzownym w drodze. Modliliśmy się w intencji własnych słabości, prosiliśmy o odpowiedź na osobiste zapytania i prośby, przekazywaliśmy Bogu poprzez tę modlitwę troski Kościoła.
Johannes Kogelnig
– Jestem najmłodszym w grupie pielgrzymów, mam dopiero 13 lat. O zamiarze pieszej pielgrzymki przeczytałem w diecezjalnej gazecie. Postanowiłem w niej uczestniczyć. Mama zgłosiła mnie, wiedząc, że znajdę się w dobrych rękach. Wiele w drodze poznałem: dobrych ludzi, piękno przyrody. Okazuje się, że ludzie potrafią być dla innych niezwykle serdeczni. Modliłem się w intencji moich rodziców, którzy już nie są razem…
Rozmowę przeprowadzono w dniu 25 kwietnia 2003, w austriackim St. Poelten. Przekład z niem.: B. Bromboszcz z: Medjugorje. Gebetsaktion nr 69, str. 10-15.