Roland Patzleiner: Muzyka jest darem Boga

Roland Patzleiner

Wywiad z Rolandem Patzleinerem

 

MUZYKA JEST DAREM BOGA

Roland Patzleiner urodził się w południowym Tyrolu. Jego całe życie przenikała i ukształtowała muzyka. W udzielonym nam wywiadzie w poruszających słowach opisuje o swoich poszukiwaniach sensu życia. W Medziugorju przeżył nawrócenie. Od zawsze jego głębokim wewnętrznym pragnieniem było komponowanie, a więc przekuł swój talent kompozytorski w całości na służbę Matce Bożej. Wiele melodii granych w Medziugorju podczas adoracji oraz wykonywanych przez skrzypaczkę Melindę Dumitrescu, pochodzi właśnie z jego serca i spod jego pióra. Jesteśmy wdzięczni za udzielenie nam pięknego i wartościowego wywiadu.

– Czy może nam Pan opowiedzieć krótko o swoim życiu?

– Pochodzę z Bozen, pięć kilometrów do granicy z Austrią. Wielką łaską Boga jest dla mnie możliwość bycia tutaj w Medziugorju oraz tworzenia muzyki dla Matki Bożej. Właśnie w tym miejscu odnalazłem poczucie sensu życia, którego szukałem. Muzyka jest darem Boga, dlatego tak ważne jest, by służyła uwielbianiu i wychwalaniu Go. Gdy byłem młody, chciałem zostać wykonawcą muzyki heavy metal. Dzięki Bogu moja mama modliła się o to, bym pewnego dnia mógł przyjechać do Medziugorja. Bóg mnie tutaj odnalazł i od tamtej pory poświęciłem całe moje życie Matce Bożej, wszystkie moje starania i pragnienia.

– Skończył Pan szkołę muzyczną w Bozen?

– Nie kończyłem szkoły muzycznej. Od siódmego roku życia uczyłem się samodzielnie gry na gitarze, perkusji, keyboardzie i basie, ponieważ zostanie muzykiem było moim wielkim marzeniem. Oczywiście wiele czasu poświęciłem nauce gry i to pomogło mi jeszcze bardziej rozwinąć talent, gdy znalazłem się w Medziugorju.

– Kiedy przybył Pan po raz pierwszy do Medziugorja i jakie były pierwsze wrażenia?

– Po raz pierwszy zjawiłem się tutaj w roku 1986. Miałem 17 lat, piłem, brałem narkotyki, słuchając przy tym heavy metalu. Wagarowałem. Czasem przychodziły mi do głowy myśli samobójcze. Najważniejsze było dla mnie lekkie życie. Moja mama należała wówczas do wspólnoty i bardzo dużo się za mnie modliła. To ona zabrała mnie do Medziugorja, ponieważ ktoś zaproponował jej bezpłatną pielgrzymkę.
Pojechałem, ponieważ nie mogłem odmówić mojej mamie, ale wewnętrznie chciałem mieć to za sobą i móc jej powiedzieć: „Byłem i nie chcę więcej o tym słyszeć!” Po powrocie kontynuowałem życie takie, jak przed wyjazdem. Dopiero później uświadomiłem sobie, że Matka Boża przyjęła wszystkie łzy i modlitwy mamy. Czasem wydaje się nam, że nasze modlitwy nie są skuteczne. Ale mogę dać świadectwo, że właśnie dzięki modlitwie najbliższej osoby Pan Bóg i Maryja poruszyli moje serce.
Mając 19 lat chciałem być sławny i szukałem możliwości dołączenia do zespołu heavy metal. Miałem również w tym czasie okazję pojechania do Medziugorja. Gdyby nie ten pierwszy wyjazd, który mógł się wydawać bezowocny, jestem pewien, że nigdy bym tutaj nie wrócił, aby szukać pomocy i ucieczki u Matki Bożej. Właśnie podczas tej pielgrzymki przeżyłem osobiste spotkanie z Bogiem, jakby mówił do mnie: „Roland, kocham cię takim, jaki jesteś.” Wtedy myślałem sobie, że nie można kochać kogoś takiego jak ja, ponieważ doświadczyłem w życiu czegoś zupełnie przeciwnego, także od przyjaciół: każdy wykorzystywał każdego, dlatego nie mogłem uwierzyć w bezwarunkową miłość Boga.
Jednak moja wiara w bezwarunkową miłość wzrastała pod wpływem spotykania ludzi, z którymi pielgrzymowałem do Medziugorja. Oni mnie po prostu chcieli i lubili, jakim byłem, ale nie dlatego, żebym był im do czegoś potrzebny. To był pierwszy promień światła, który przenikał do mojego serca – przekonanie, że życie jest pięknem, które pragnę odkrywać.

– Był Pan także w Cenacolo?

– Nie. Nigdy tam nie byłem. W roku 1988 i 1989 przez dłuższy czas przebywałem w Medziugorju, które wówczas wyglądało trochę inaczej, było dla mnie jak wspólnota. Zacząłem wówczas grać dla pielgrzymów podczas adoracji. W taki sposób tworzył się powoli zarys nowej karty mojego życia. Gdy Matka Boża mówiła: „Módlcie się, módlcie się, módlcie się!”, otrzymałem łaskę codziennej modlitwy. Spotykałem ludzi, którzy pomagali mi wzrastać i umacniać osobistą relację z Bogiem. Ogromną łaską była również moja decyzja, że nie pójdę spać, jeśli nie odmówię różańca, który znaczy dla mnie wzięcie za rękę Maryi, która prowadzi mnie prosto do Jezusa przez adorację, spowiedź i mszę świętą. Mając wówczas 21 lat, żyłem z takimi marzeniami. Były to szczere, ale trudne do spełnienia marzenia, ponieważ był to jednocześnie czas oczyszczenia, bólu oraz tęsknoty za ulgą i przyjemnością.
Muszę wspomnieć także o muzyce, która prowadziła mnie do złego. Jestem przekonany, że muzyka tak, jak może służyć uwielbieniu Boga, tak również może stać się narzędziem szatana. Wielu młodych ludzi chodzi na koncerty, po których mają problemy psychiczne. Nikt nie obwinia muzyki, ale jednak ma ona swoje oddziaływanie. Przecież w Medziugorju właśnie dzięki muzyce i przez nią doświadczyłem świętości Boga. Pierwsza moja piosenka „Obdarz Twym pokojem” (Daruj nam mir) wyraża to, czego doświadczyłem w Medziugorju. Najważniejszą piosenką jest dla mnie utwór pt.: „Panie, uzdrów mnie”. Powstała przez Najświętszym Sakramentem.
Adoracja, modlitwa, muzyka i cisza są jak lekarstwo, uzdrawiające serce. A takie serce otwiera się na łaskę pokoju.

– Mieszka Pan obecnie w Medziugorju?

– Przez wiele lat byłem członkiem włoskiej wspólnoty. Od dwóch lat wynajmuję pokój w Medziugorju oraz służę komponowaniem i graniem. Jestem ciągle w drodze, uczestnicząc w spotkaniach modlitewnych. Ale poza tym czasem zazwyczaj przebywam w Medziugorju.

Rolando i Melinda

– Pracuje Pan z Melindą?

– Współpracujemy od 10 lat. Gramy razem zarówno w Medziugorju, jak i przy okazji takich spotkań modlitewnych jak w Wiedniu.

– Znam przede wszystkim wieczory w wiedeńskiej katedrze św. Stefana, które uświetniała wspaniała muzyka. Nie było dotąd wiadomo, z jak głębokiego doświadczenia ona pochodzi. Często myśleliśmy o niej jako o muzyce aniołów, bo przecież zdarzało się, że przy objawieniach ludzie słyszeli śpiew aniołów. Myślę, że dobra muzyka wprawia człowieka w swoistego rodzaju współdrganie z rytmem i melodią utworu. Mozart napisał utwór „Ave Maria”, ale gdy nie słyszymy melodii, nuty pozostają jedynie nutami.
Czy melodia, którą następnie Pan zapisuje za pomocą nut przychodzi do głowy podczas modlitwy czy w ciszy? Jak wygląda proces tworzenia?

– Tworzenie jest doświadczeniem tajemnicy. To misterium. W moim doświadczeniu jest to inspiracja do czegoś. Zaczyna się w sercu jako pragnienie np. napisania piosenki. Tekst przychodzi później niż melodia. Jednak muszę przyznać, że bywa różnie – często tekst pojawia się razem z melodią. Natchnienie rozwija się wewnątrz mnie najczęściej podczas liturgii: w czasie adoracji, mszy świętej, w czasie modlitwy różańcowej, a więc krótko mówiąc widzę muzykę w trakcie modlitwy. Różne formy uwielbienia muzyką są dla mnie modlitwą. Stanowi ona pomoc w wyrażaniu serca. Jest powiązana z modlitwą, służy jej.

– Jakie są Pana plany na przyszłość? Marzy Pan o napisaniu na przykład duchowego, modlitewnego musicalu, w którym poprzez uwielbienie Boga można byłoby przekazać na scenie treści orędzi Matki Bożej ludziom, którzy nigdy tu nie byli?

– Marzę o tym, by zorganizować koncert, który pokazałby muzykę jako modlitwę. Nie powinien to być pokaz czy widowisko, lecz profesjonalne wykonanie prostych pieśni. Modlę się do Matki Bożej, by się tym pragnieniem zaopiekowała tak, bym mógł zaangażować w to młodzież.
Cieszy mnie obecnie przede wszystkim fakt, że poprzez nuty i melodię mogę przekazywać Medziugorje tam, gdzie zostałem posłany – we Włoszech, Austrii i Niemczech, ponieważ osoby, które nigdy tu nie były doświadczają na modlitwie spotkania z Bogiem i Maryją.

Przekład z niem.: s. Alicja B., Vox Domini nr 1/2016, str. 26-27