O. Ivan Turić: Świadectwo

Ojciec Turić

JEZUS JEST MOIM NAJLEPSZYM PRZYJACIELEM

Wywiad z o. Ivanem Turiciem przeprowadzili dr Ignaz Hochholzer oraz Vitomir Damjanovic, 13 września 2013 w Vrgoracu

Ojciec Ivan Turić urodził się w roku 1940 w Zupa, w diecezji Split. Wiele lat pracował jako misjonarz w Teksasie oraz w Buenos Aires w dzielnicach biedy, w fawelach. Od dzieciństwa miał bliską relację z Jezusem i Matką Bożą. Jako ministrant słyszał o św. Ojcu Pio, który zainspirował go do szczególnego nabożeństwa do Jezusa Ukrzyżowanego i Eucharystii. Jest znany jako Padre de la Rosa – ojciec z różą.

– Kiedy po raz pierwszy pojawiła się w ojca sercu myśl o kapłaństwie?

– Jako ministrant patrzyłem z podziwem na kapłana, który celebrował przy ołtarzu ofiarę mszy świętej. Tak bar­dzo inspirowało mnie towarzyszenie tej tajemnicy, że marzyłem w sercu o tym, by pewnego dnia zostać księdzem. Gdy miałem 9 lat, byłem na pielgrzymce w Sinj, jednym z maryjnych sanktuariów niedaleko Splitu. Wówczas napisałem do Matki Bożej na karteczce najgłębszą prośbę mojej duszy: „Chciałbym zostać księdzem.”
Później uczęszczałem do szkoły podstawowej w Imotski, małym miasteczku niedaleko domu rodzinnego, a następnie w Zagrzebiu do szkoły średniej, tam zdałem egzamin dojrzałości. Po maturze chciałem studiować teologię w Niemczech. Wcześniej krótki czas przebywałem w Wiedniu. Pewnego dnia siedziałem głodny na ławce w ogrodzie botanicznym. W Wiedniu nie znałem nikogo, nie miałem tam znajomych, a pieniądze także się wyczerpały, tak że znalazłem się w sytuacji, gdy nie mogłem sobie kupić nic do jedzenia. Wtedy wziąłem do rąk mój różaniec i zacząłem się modlić. Obok przechodziła pewna siostra zakonna, która mnie zagadnęła. Po chwili rozmowy zorientowała się, że pochodzę z Chorwacji. Wtedy zaczęła mówić po chorwacku. Okazało się, że przed II wojną światową mieszkała w klasztorze w Chorwacji. Tak więc Bóg przysłał do mnie s. Salwadorę, która zaprowadziła mnie do księdza, który z kolei dał mi 500 szylingów. Dzięki tej kwocie mogłem jechać do Altötting, w którym przebywałem dwa miesiące. Później wróciłem do Wiednia, by rozpocząć studia teologiczne.

– Jak wyglądało spotkanie z Ojcem Pio?

– Jeszcze w czasie, gdy byłem ministrantem, dowiedziałem się z kazania o świętym księdzu, przez którego Pan Bóg działa wiele cudów. Pomyślałem: „Ach, gdybym mógł pewnego razu u niego się wyspowiadać i uczestniczyć we mszy świętej, którą on odprawia…” Gdy zacząłem studia w Wiedniu i miałem wakacje po pierwszym roku, otrzymałem od przyjaciół i dobrych ludzi wsparcie finansowe. Oszczędzałem od dłuższego czasu z zamiarem udania się do Włoch, do Ojca Pio. Był rok 1962. Z Wiednia wyjechałem pociągiem do Foggia. Późnym popołudniem przesiadłem się tam do autobusu, którym dojechałem przez góry do San Giovanni Rotondo. W drodze modliłem się o łaskę spotkania Ojca Pio i bycia z nim na Eucharystii. Zaraz po przyjeździe znalazłem miejsce na nocleg. Gdy następnego dnia stałem przed kościołem, podszedł do mnie człowiek, który zwrócił się do mnie po chorwacku: „Jestem osobistym lekarzem Ojca Pio. Czy chciałbyś go zobaczyć?” Odpowiedziałem, że właśnie dlatego tutaj jestem. Czekaliśmy przed wejściem do klasztoru, ponieważ Ojciec Pio rozmawiał z grupa amerykanów. Po kwadransie wyszli z pokoju. W jednej chwili wszyscy oczekujący uklęknęli, a Ojciec Pio wszystkich błogosławił. Później podszedł do mnie i powiedział: „Ivan”. Zwrócił się do mnie po imieniu, chociaż widział mnie pierwszy raz. „Ivan, będziesz kapłanem, a twoje życie będzie naznaczone krzyżem.” Byłem bardzo zaskoczony jego słowami. Nie wiedziałem, czy to co się dzieje, jest jawą czy snem.
Pobłogosławił mnie i udał się do swoich obowiązków. Zostaliśmy tylko ja i lekarz, który poprosił mnie, abym był ministrantem na mszy świętej, którą będzie odprawiał ojciec. Przedstawił mnie bratu w zakrystii, który zajmował się szczególnie Ojcem Pio. Brat zakrystian pokazał mi kościół i ołtarz, przy którym Ojciec Pio celebrował mszę świętą. Podkreślił: „Gdy Ojciec Pio odprawia mszę i po przeistoczeniu Jezus jest na ołtarzu, a więc już nie chleb i wino, wtedy wygląd Ojca Pio też się zmienia. Jego twarz jaśnieje.” Wszystkiego, o czym mówił brat, doświadczyłem następnego dnia. Ojciec Pio rozmawiał z Jezusem obecnym na ołtarzu. Gestykulował, twarz mu się zmieniała, patrzył oczami na Niego. A ja patrzyłem na to z uczuciem bycia głęboko dotykanym przez Boga. To doświadczenie skoncentrowało moje życie na Jezusie.

Krzyż otrzymany od Ojca Pio

– Otrzymał ojciec krzyż od Ojca Pio?

– Tak, dokładnie ten krzyż, który noszę. Podarował mi go następnego dnia, gdy z nim przebywałem. Jest to krzyż, w którym są relikwie. Zawsze go przy sobie noszę. Ale Ojciec Pio nie miał na myśli tego drewnianego krzyżyka, lecz krzyż mojego życia.
Moja matka była analfabetką, ale bardzo dobrze nas wychowała. Powtarzała nam, żebyśmy nigdy nie wchodzili komuś w słowo, nie przeszkadzali w trakcie czyjejś rozmowy. A Ojciec Pio rozmawiał z Jezusem. Jednak brat zakrystian pouczył mnie: „Gdyby dialog Ojca Pio z Jezusem przedłużał się ponad pół godziny, przybliż się do niego i daj mu znać, że trwa msza święta, aby ją kontynuował.”
Podczas tych dziesięciu dni, gdy byłem w San Giovanni Rotondo i miałem możliwość służenia jako ministrant, tylko raz podszedłem, aby dać Ojcu Pio znak do kontynuacji mszy świętej. On uczynił dla mnie cud, otworzył moje oczy – sprawił, że ujrzałem Jezusa, obecnego nad ołtarzem w świętej hostii. Dlatego zawsze ofiarowuję mu różę. Jezus jest moim najlepszym przyjacielem.

– Święcenia kapłańskie przyjął ojciec w Houston w roku 1968…

– Nie mogłem wrócić do Chorwacji. Komuniści dali mi paszport z zamiarem uwięzienia mnie, gdy będę wracał do ojczyzny. Dlatego długo przebywałem w Houston, w stanie Teksas. Pracowałem w wielu parafiach, a także byłem kapelanem marynarzy. Houston jest wielkim portowym miastem, drugim pod względem wielkości portem Stanów Zjednoczonych.

– Ma ojciec za sobą 27 lat doświadczenia w pracy misjonarskiej. Kiedy po raz pierwszy wyjechał ojciec na misje?

– W tamtym czasie mój biskup wie­dział, że w Houston na jednego kapłana przypada około 450 wiernych, natomiast w Argentynie – 35 tysięcy. Miałem duszę misjonarza, więc wyraził zgodę na moją prośbę odnośnie wyjazdu do Argentyny.

– Ojciec także doświadczył objawienia?

– Już w Teksasie doświadczałem wyraźnego działania Ducha Świętego w mojej duszy. Mógłbym porównać to doświadczenie do śpiewu chórów anielskich. W diecezji Rosario, w fawe­lach, latynoamerykańskiej dzielnicy nędzy, gdy obudziłem się pewnego razu w nocy, zobaczyłem na ścianie Matkę Bożą. Nie byłem w kościele sam, więc pytałem się innych ludzi, czy tylko ja Ją widzę. Ale oni także Ją widzieli. Maryja wykonała ręką gest, abym się zbliżył. Natychmiast podszedłem, a Ona uczyniła nade mną znak krzyża, błogosławiąc mnie, i powiedziała: „Bądź błogosławiony, ty i cała twoja przyszłość. To błogosławieństwo niech strzeże Cię od wszelkiej choroby, wypadku i pokus złego ducha. Przekaż to błogosławieństwo innym.”
Była to Matka Boża z Medziugorja. Rozpoznałem Ją.
Wiedziałem, że moje ręce są pobłogosławione przez biskupa słowami: „Niech twoje ręce będą błogosławione, a także wszystko to, co pobłogosławisz.” A jednak coś sprawiało, że czułem, jakby moje ręce były ociężałe. Dopiero po słowach Maryi doświadczyłem, jakby były wolne. Zapragnąłem jeszcze więcej błogosławić dzieci, ubogich, chorych.

– Czy zdarzyło się to przed rozpoczęciem objawień w Medziugorje?

– Był rok 1986, a więc pięć lat po roz­poczęciu objawień. Rzeczywiście wi­działem Matkę Bożą. Po objawieniu następnego dnia poszedłem do miasta. Gdy szedłem zatłoczonymi ulicami południowoamerykańskiego miasta,  po raz pierwszy zdarzyło mi się, by ktoś z tłumu nieznanych ludzi klęknął przy mnie i poprosił mnie o błogosławieństwo. Później podobne sytuacje zdarzały się częściej. A ja nie czułem już strachu. Dlatego jestem tak wdzięczny Maryi za tę łaskę uwolnienia.

– Kiedy przyjechał ojciec po raz pierwszy do Medziugorja?

– Trzy lata później cierpiałem na straszne bóle kręgosłupa. Rankiem już nie mogłem się podnieść. Z powodu bólu pewnego razu zwichnąłem sobie kostkę, idąc ulicami faweli. Wtedy wyjechałem do rodziców do Chorwacji. Pozdrowiłem moją rodzinę i od razu udałem się do Matki Bożej do Medziugorja, które leży około 50 km od mojego rodzinnego domu.
Gdy tam przyjechałem, zdziwiłem się ilością zebranych tam ludzi, przede wszystkim chorych. Okazało się, że trwała msza z modlitwą o uzdrowienie celebrowana przez o. Tardifa, którego znałem z Argentyny. Po Komunii o. Tardif zwrócił się do Matki Bożej i prosił o łaskę uzdrowienia dla chorych tu i na całym świecie. Setki kapłanów uczestniczyło w modlitwie. Byłem świadkiem, jak chromi wstawali i chodzili, a niewidomi odzyskiwali zdolność widzenia. Wszyscy oni doświadczali uzdrowienia za przyczyną Maryi. Zapomniałem o sobie, o moim cierpieniu, ponieważ zupełnie skupiłem się na działaniu Boga, które tak wyraźnie widziałem w tym kościele. Dopiero później zorientowałem się, że ból kręgosłupa minął, w dodatku bezpowrotnie. I to także jest łaska, za którą dziękuję Matce Bożej z Medziugorja.

– Czy chciałby się ojciec podzielić jeszcze jakimś doświadczeniem, które związane jest z Medziugorjem?

– Wielką miłość do Matki Bożej, Królowej Pokoju, miałem okazję widzieć w Argentynie. Jest mnóstwo ludzi bardzo biednych, którzy nie mają prawie nic, a tak bardzo chcieliby zobaczyć Maryję z Medziugorja. Towarzyszyłem duchowo pewnej wspólnocie wiernych, którzy bardzo czcili Maryję z Medziugorja. Wspólnota miała takie pragnienie, by raz w tygodniu przychodzić na Eucharystię do mnie do kościoła, czyli do faweli, właśnie do tej dzielnicy, w której panowała tak wielka nędza szczególnie wśród dzieci. Gdy wspólnota przychodziła, otaczały ją tłumy dzieci i inni wierni. Wszyscy lgnęli do figurki Matki Bożej z Medziugorja, którą przynosili ze sobą członkowie wspólnoty. Panowała wielka radość, a dla mnie było to doświadczenie cudu.

Ojciec Turić – „ojciec z różą”

– Ojciec ma bardzo interesujące „imię”…

– Ach tak! Ojciec z różą. Od czasów sprawowania mojej pierwszej mszy świę­tej, do tej pory, zabieram różę, ile­kroć idę celebrować Eucharystię. Ona nie ma służyć mi jako ozdoba, ale jest znakiem kapłaństwa Chrystusa w mojej duszy. Po przeistoczeniu, gdy chleb staje się Ciałem Chrystusa, wino Krwią, a Jego Obecność jest tak bardzo blisko, wtedy ofiarowuję Jezusowi tę różę. A po Eucharystii da­ję lub wysyłam różę osobie, która jest chora, lub komuś, kto opiekuje się chorym. Innym razem podarowuję ją osobie, która obchodzi urodziny. Róża jest błogosławieństwem, które pochodzi bezpośrednio z ołtarza Je­zusa Chrystusa.

– Czy poznał ojciec kardynała Bergoglio – papieża Franciszka?

– Tak, poznałem go. Często mogliśmy razem koncelebrować mszę świętą, szczególnie podczas trudnego okresu dyktatury. Razem z innymi kapłanami i wiernymi oczekiwaliśmy najpierw na jego stanowisko wobec politycznych i ekonomicznych wydarzeń, tak by zachować jedność poglądów z naszym pasterzem. Był dla nas autorytetem. Nigdy się nie śpieszył, ale też nie opóźniał się w wypowiedzeniu stanowczego zdania.

– W tym roku był ojciec w szpitalu Braci od Miłosierdzia w Wiedniu. Co było szczególnym przeżyciem tego czasu?

– Niemieckie słowo „dusz-pasterz”, dosłownie troszczący się o dusze, jest najpiękniejszym słowem, określającym posługę kapłana. Gdziekolwiek mnie Pan posyła, staram się wejść w żywy kontakt z człowiekiem.
Zaraz po wejściu do szpitalnego pokoju, zauważyłem mężczyznę, cierpiącego na nowotwór. Pozdrowiłem go i przedstawiłem się. A on życzliwie mi powiedział: „Ojcze, ja nie wierzę w Boga, ale przyjmę ojca jako przyjaciela.” Często pomagałem mu w nocy, czasem wołałem siostrę. Po kilku dniach usłyszałem, że jestem dla niego jak anioł. Gdy szedłem do kościoła, powiedziałem mu: „Mój przyjacielu, idę powierzyć cię naszemu Przyjacielowi.” Wtedy zapytał „Jakiemu?”. Pokazałem mu krzyż, który otrzymałem od Ojca Pio. Uśmiechnął się, nawet gdy ten gest był dla niego wielkim trudem z powodu bólu. Gdy został przeniesiony na inny oddział, pomyślałem, że muszę go odnaleźć, zanim odjadę do domu. Zawołał mnie przez swoją żonę i powiedział: „Ojcze Ivanie, nie opuści ojciec szpitala, zanim nie udzieli mi ojciec rozgrzeszenia.” Miał możliwość spowiedzi. Kilka dni później zadzwoniła jego żona z wiadomością, że Bóg zabrał go do siebie.

– Ma ojciec w Jezusie najlepszego przyjaciela, a w Maryi pewną opiekunkę i przewodniczkę – to pewne. Czy chciałby ojciec coś dodać na koniec rozmowy?

– Nic w tym dziwnego, że Matka Boża troszczy się o swoje dzieci. Kiedy mama szczególnie się nami opiekuje? Gdy jesteśmy chorzy albo mamy problemy. W naszym życiu jest podobnie – gdy przeżywamy trudności, pomagają nam przyjaciele. Powtórzę to, czego uczyła nas, dzieci, nasza mama: Kochane dzieci,  nie zapominajcie o wdzięczności Bogu i ludziom za dobroć wam wyświadczoną. Niebo jest nam wdzięczne – przyjmujemy wdzięczność Jezusa, ponieważ to słyszenie Jego wdzięczności na nasze staranie się i zbliżanie się do Niego, jeszcze bardziej otwiera nas na Jego łaski, na tęsknotę za Nim i uzdalnia nas na odpowiadanie Mu miłością i gotowością pełnienia Jego woli. Matka Boża także wychodzi od wdzięczności każdemu z nas, wynagradza wierność i podejmowane przez nas starania. Wspiera naród chorwacki, aby dalej kroczył drogą, którą proponuje.

Przekład z niem.: Alicja B. z: Medjugorje. Gebetsaktion… nr 111, str. 24-29. Vox Domini nr 1/2014, str. 8-10